Słomiany zapał (15)

Za chwilę na polskim rynku pojawi się książka, która kompletnie zmieniła moje spojrzenie na futbol nie tylko niemiecki…

Recenzowałem już w tym cyklu książkę Michała Okońskiego, porwałem się również na dzieło obcojęzyczne. Dziś nie tyle recenzja, co zapowiedź pozycji, która już wkrótce ukaże się na naszym rynku. Już samo to, że w jej wydanie zamieszany jest autor „Wielkiego Widzewa” Marek Wawrzynowski, sprawia, że jest to rzecz godna uwagi.

Chodzi o „Tor”. Wbrew pozorom nie traktuje o kolejnictwie, ale – po angielsku – o historii futbolu niemieckiego. Autorem jest Ulrich Hesse-Lichtenberger, zwany też czasem zdrobniale Ulim Hesse. Jego zaletą jest to, że pisze po angielsku w sposób przyjemny i zrozumiały. Szczerze, to wolę rozmawiać po angielsku z osobami lub je czytać, dla których język Szekspira nie jest językiem ojczystym. Łatwiej takich zrozumieć, ale to dygresja.

W każdym razie, książka okazała się mocno wciągająca i przełamująca stereotypy. Niemiecki futbol toporny i nudny? Nudny jest ten, kto tak twierdzi, a tematu nie zna.

Adi i Rudi w jednym stali domu…
Mnóstwo ciekawych historii znalazłem w tej książce, ale chyba najlepsza jest przypowieść o wymiarze niemal biblijnym. Albo o Jacku i Placku, jak kto woli.

W bawarskiej miejscowości Herzogenaurach (niewielkie miasto, dziś liczące 23 tysiące mieszkańców) żyło dwóch braci, Adolf i Rudolf. Młodszy, Adolf, marzył, żeby zostać piekarzem, ale po I Wojnie Światowej był słaby czas na spełnianie marzeń. W przegranych w wojnie Niemczech bida aż skwierczała, poza tym nie mieli Polsatu, który dziś marzenia spełnia. Dlatego Adi postanowił zmagać się z rzeczywistością poza biznesem piekarniczym i zaczął robić buty. W 1926 r. wyprodukował pierwszą parę butów do biegania z kolcami, którym po prawdzie raczej bliżej było do gwoździ wbitych w obuwie. Szło mu tak dobrze, ze już dwa lata później, na Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie, sportowcy biegali w jego wynalazku. A na berlińskich igrzyskach, w roku 1936, Jesse Owens zdobył cztery złote medale w butach Adiego. Inny Adi, taki z wąsem i przedziałkiem, był świadkiem fenomenalnych wyczynów czarnoskórego Amerykanina i bardzo mu one były nie w smak.

Wojna na świecie i w rodzinie
Bracia mieli pecha. W ich życiu przydarzyła się kolejna wojna. Tym razem ta druga, światowa. Obaj byli członkami NSDAP (kto wówczas nie był? Günther Grass, ale on był w harcerzach), lecz na froncie walczył jedynie starszy z braci, Rudolf. Młodszy w tym czasie robił swoje i w miarę normalnie pracował.

Rudolf wrócił do rodzinnej miejscowości pod koniec roku 1946. Okazało się, że Adiemu idzie świetnie i dodatkowo ma doskonałe relacje z amerykańskim siłami okupacyjnymi. Od tego momentu zaczęła sprawdzać się stara prawda, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.

Nie jest do końca jasne, co stało się na początku roku 1948 (czy poszło o interesy, pieniądze, czy – jak to często bywa – o kobietę), ale pewne jest, że w środku nocy Rudi wyniósł się z rodzinnego domu. Wyniósł się na dobre, przekroczył rzekę Aurach i założył swą własną firmę na drugim końcu miasta. Nie tylko powojenny Berlin został podzielony na dwie wrogie połowy. Tamtej nocy także niewielkie Herzogenaurach stało się miastem pękniętym na pół. Każda ze stron miała swoje restauracje, bary, hotele, szkoły dostępne dla jednej ze zwaśnionych stron. Kto pracował dla jednego z braci Dasslerów, ryzykował łomot od ludzi drugiego.

Domyślacie się już epilogu po tym, jak padło nazwisko obu braci? Kontakty między obiema stronami zamarły. Podział przetrwał przez lata… Wiele lat później syn stróża nocnego w fabryce Rudiego został profesjonalnym piłkarzem. Nazywał się Lothar Matthäus i ubierał buty z fabryki Adolfa tylko wtedy, gdy nie było już absolutnie innego wyjścia…

Od 1 kwietnia 1948 r. dwaj bracia nigdy więcej ze sobą nie rozmawiali. Przed pójściem każdy w swoją stronę zdołali ustalić, że żaden z nich nie będzie używał nazwiska jako nazwy dla swojej firmy. Dlatego Rudolf wymyślił, od pierwszych liter swego imienia i nazwiska, nazwę „Ruda”. Ale ruda to może być wiadomo co, dlatego ktoś rozsądny doradził mu zmianę na „Puma”. Za to Adolf, który po wojnie zdecydowanie wolał zdrobnienie „Adi” (nie, żeby się wyluzował, po prostu Adolf kojarzył się po wojnie z wąsikiem i ogólnie źle), wymyślił nazwę „addas”, który parę lat potem stał się „adidasem” – zawsze z małej litery.

Zawieszenie broni?
Może trudno w to uwierzyć, ale właśnie z kłótnią w rodzinie wiąże się geneza powstania dwóch bardzo znanych firm ubierających sportowców. Istniejące dawniej w mieście fabryki tych firm zostały później całkowicie przeniesione do krajów o niższych kosztach pracy, a obie firmy dysponują dziś większym budżet od niejednego państwa.

Szczególnie adidas zrósł się na trwałe z niemieckim futbolem. Podczas finału MŚ roku 1954 (RFN – Węgry 3:2) obok selekcjonera Niemców Seppa Herbergera na ławce rezerwowych siedział właśnie Adi Dassler. Wiele zostało powiedziane i napisane o „cudzie w Bernie”, powstał nawet film. Adi również w pewnym stopniu przyczynił się do tamtego, sensacyjnego rozstrzygnięcia. Otóż na tamte mistrzostwa przygotował zupełną wówczas nowość, czyli buty piłkarskie z wkręcanymi korkami. Futbolowe „wkręty” można było dowolnie zmieniać, w zależności od pogody, a że tamtego dnia padał deszcz… Niemcy byli na to przygotowani, a kiepską pogodę towarzyszącą meczowi nazywa się nad Renem od tamtego dnia „Pogodą Fritza Waltera”, kapitana tamtej drużyny. Oczywiście jakiś czas później Puma ogłosiła, że to ona piłkarskie wkręty wprowadziła jako pierwsza. W roku 1948 na rynek wszedł model „Puma Super Atom” (na zdjęciu niżej), a w roku 1953 siedmiu piłkarzy z mistrzowskiej drużyny Kaiserslautern nosiło takie buty z wkrętami, które można było wymieniać.

buty

W międzyczasie Holendrzy zaczęli podnosić, że wkręty to ich dzieło… Każdy ma swoją wersję, każdy ciągnie linę w swoją stronę. We wrześniu 2009 r. w Herzogenaurach został rozegrany towarzyski mecz między adidasem i Pumą, który miał rozpocząć zawieszenie broni w trwającym ponad 60 lat sporze… Jaki był wynik? Trudno ustalić. W każdym razie na ostatnich MŚ w RPA stroje adidasa nosiło 12 drużyn, a Pumy jedynie sześć, za to wszystkie afrykańskie, oprócz Nigerii i RPA. Na południowoafrykański mundial Puma, we współpracy z ONZ, przyszykowała dla wszystkich drużyn z Czarnego Lądu jednakowe komplety rezerwowego, trzeciego stroju.

UNEP-DECO-A3_cs2_3 mpi.ai

Na poprzednim mundialu w Niemczech stosunek był dokładnie odwrotny – Puma była górą 12:6. Hiszpańscy mistrzowie świata z RPA grali w adidasie, za to poprzedni, czyli Włosi, to stroje Pumy. W międzyczasie do rywalizacji wmieszał się jeszcze amerykański gigant z łyżwą. W strojach Nike w Afryce grało osiem reprezentacji.

Bernd Schuster: kto w tym domu nosi spodnie?
32 lata po „cudzie w Bernie”, gdy drużyna RFN pod wodzą Franza Beckenbauera szykowała się do podboju meksykańskich stadionów, nastroje nie były zbyt dobre. Wydawało się, że niemiecka reprezentacja skompromituje się na meksykańskim mundialu. Drużyna była oparta na rzemieślnikach, brakowało jej błysku. W tej sytuacji zdesperowany prezydent DFB Hermann Neuberger zadzwonił do Bernda Schustera, czy by nie zagrał w mistrzostwach. Odpowiedź z posesji państwa Schuster (bo to pani Gabi w ich domu rządziła, ale to temat na inną opowieść): nasza cena to milion zachodnioniemieckich marek. Szef DFB udał się do centrali adidasa, gdzie stacjonował syn Adiego, Horst. „Wicie, rozumicie, pomożecie, wspomożecie bańką?”. Szef adidasa kazał Neubergerowi zamknąć za sobą drzwi jak będzie wychodził.

W efekcie w Meksyku Schuster nie zagrał, ale erefenowski „mannschaft” doskonale poradził sobie bez niego… Niemiecki futbol zrósł się z adidasem, jak kalabryjska mafia z tamtejszymi samorządami lokalnymi, a na tym przykładzie widać, kto w tym związku rządził.

Mała rzecz, a cieszy!
Czasem, a nawet częściej niż czasem, wspólnie wspominamy stare, dobre czasy na łamach Slowfoot.pl. Był kiedyś taki program „Sportowa Niedziela”. Teraz też chyba jest, ale wtedy był w I programie telewizji publicznej (innej nie było) i to w najlepszej porze. Na koniec tego programu były „Eurogole”, znaczy parę minut bramek z lig mitycznego Zachodu. Niedługo po wspomnianym meksykańskim Mundialu siedziałem zawinięty pod kocem, bo mnie jakaś choroba dopadła, i oglądałem te przysłowiowe „trzy łyki Ameryki”.

W krajach demokracji ludowej wszystko było na najwyższym światowym poziomie, dlatego moją gorączka również była rekordowa. Miałem dziewięć lat, to był rok 1987, i tylko gorączką można wytłumaczyć to, co zobaczyłem, bo przecież nie alkoholem w tym wieku. Puszczano bramki z Bundesligi, pamiętałem, że grała Borussia Dortmund (charakterystyczne żółte stroje), a wydawało mi się, że na murawie były gigantyczne napisy, graffiti w stylu takich, które malują na szosie kibice dopingujący kolarzy podczas Tour de France. Po latach postanowiłem rozwiązać zagadkę tamtych napisów. Może to enerdowska Stasi zakłócała obraz? Pukałem do wielu drzwi, szukałem, pytałem. Bezskutecznie. Gdy już myślałem, że cała historia mi się przyśniła, jeden dobry człowiek z Niemiec (tak, są też tacy!) odnalazł coś takiego.

graffiti

To było to! Alleluja, chwalmy Pana! Szukajcie, a znajdziecie! Mała rzecz, a cieszy!

Już tłumaczę historię tego napisu: w roku 1987 w RFN miał zostać przeprowadzony spis powszechny. Wielu osobom ten pomysł się nie podobał, sądzili, że taki spis zrobi z Niemiec Zachodnich państwo rodem z Orwella. Bzdura, bo przecież, aby zobaczyć kraj rodem z „Roku 1984”, wystarczyło wybrać się na wschód, do drugiego z państw niemieckich…

Dzień przed spisem Borussia Dortmund grała u siebie z HSV, a nieznani sprawcy wykonali na murawie Stadionu Westfalii graffiti o treści: „Boykottiert und sabotiert die Volkszählung” (bojkotuj i sabotuj spis powszechny).

Nie było szans zmazać napis przed meczem, mówiono nawet o możliwości przełożenia spotkania.

Wybrano wyjście iście salomonowe: na początku domalowano słowa: „Der Bundespräsident”, a na końcu słowo „nicht”. Czyli telewidzowie zobaczyli napis: „Prezydent: nie bojkotuj i nie sabotuj spisu powszechnego”.

Mecz się odbył i był pasjonujący. Dortmund wygrał 4:3, a w barwach gości zagrał Mirosław „Oko” Okoński. Tutaj statystyczny zapis tamtego spotkania.

Tak to już jest, że zostajemy na całe życie ukształtowani w dzieciństwie. Dlatego od tamtej pory przez długi czas myślałem, że na każdej niemieckiej murawie są takie napisy.

Przypomina się jedna historia z podstawówki, gdy podczas przerwy znany urwis Pan X napisał na tablicy, że Pani Nauczycielka Y jest głupia. Nakryty długo tłumaczył się, że chciał naskrobać coś zupełnie przeciwnego, że Pani Y wcale głupia nie jest, tylko zabrakło mu czasu, żeby dopisać „nie”.

I kto powie, że niemiecka piłka nie jest ciekawa? Nie jest to propaganda, nie jestem żadnym volksdeutschem, raczej wprost przeciwnie. I to mimo miejsca zamieszkania na terenie dawnego Wolnego Miasta Gdańska (czyli Freie Stadt Danzig).

Maciej Słomiński