Udawanie Greka, czyli hamulec ręczny

Grecy wyszli na boisko z zamiarem, by nie przegrać, a nasi – nie ukrywajmy – bardzo im to ułatwili…

Wtorkowy mecz z Grekami smakował niczym musztarda po obiedzie. Piłkarze obu drużyn bardziej niż o wyniku myśleli chyba o wakacjach, bowiem emocji na PGE Arenie było jak na lekarstwo. Polacy chcieli potwierdzić, że pierwsze miejsce po sześciu spotkaniach eliminacyjnych z bilansem 4 zwycięstwa – 2 remisy nie jest przypadkowe. Są tacy, którzy twierdzą, że to wynik ponad stan, ale… niech to będzie ich zmartwienie. Z kolei Grecy byli na przeciwnym biegunie. Podopieczni urugwajskiego trenera Sergio Markariana bardzo chcieli zmazać plamę na honorze, jaką była druga (!!!) już w tych eliminacjach porażka z amatorami z Wysp Owczych. Chcieć, a móc, to dwie różne rzeczy. Grecy wyszli na boisko z zamiarem, by nie przegrać, a nasi – nie ukrywajmy – bardzo im to ułatwili…

Wartościowy przeciwnik
Selekcjoner Adam Nawałka raczej nie przepada za rozgrywaniem spotkań towarzyskich. Nie skorzystał z takiej możliwości m.in. przed meczem z Gibraltarem. Potyczkę z Grekami potraktował jako poligon doświadczalny, wysyłając na zasłużone wakacje niemal cały szkielet reprezentacji w postaci Łukasza Fabiańskiego, Łukasza Piszczka, Grzegorza Krychowiaka i najskuteczniejszego snajpera całych eliminacji, Roberta Lewandowskiego. Trzech graczy ze zgrupowania kadry zabrał trener Legii, Henning Berg.

W poprzednich latach kadra przyzwyczaiła nas do grania spotkań towarzyskich z mało wymagającymi rywalami jak Litwini, reprezentacja ligi rumuńskiej, bośniackiej czy norweskiej. Teraz naprzeciw naszych rezerwowych stanęli piłkarze takich klubów jak Borussia Dortmund (Sokratis Papastathopoulos – spiker na PGE Arena miał gigantyczny problem z poprawnym wymówieniem jego nazwiska), Fulham (Konstantinos Stafylidis), Verona (Vangelis Moras, Panagiotis Tachtsidis), że o Panathinanikosie Ateny i PAOK Saloniki nie wspomnę. Mimo słabszych wyników, ci zawodnicy nie zapomnieli jak się gra w piłkę i z pewnością starcie z nimi dla wielu naszych graczy było cennym doświadczeniem. Grecja, mimo słabiutkiej gry w eliminacjach do Euro 2016, to zespół, który na dwóch ostatnich dużych imprezach (Euro 2012 oraz mundial 2014) wychodził z grupy.

Dla kilku kibiców mecz rozpoczął się od zimnego prysznica, bowiem podczas rozgrzewki jeden z greckich piłkarzy zamiast do bramki trafił futbolówką w… kubek z piwem jednego z fanów i złocisty napój rozlał się na osoby siedzące wokół niego. Na marginesie: PGE Arena robi na mnie większe wrażenie niż Stadion Narodowy. Może powoduje to nadmorski klimat? Nietypowych wydarzeń było nieco więcej, bo wszyscy obecni na stadionie zdziwili się, gdy po półgodzinie gry spiker obwieścił zmianę arbitra. Szwajcar Alain Bieri doznał kontuzji i zastąpił go Marcin Borski.

Zdjęcie-0025

Prawie jak Belgia
Polacy grali tak, jakby nie chcieli zrobić Grekom wielkiej krzywdy. A może po prostu mieli zbyt małą siłę rażenia? Starał się jak mógł Jakub Błaszczykowski. Zawodnik z jego pozycją i doświadczeniem raczej powinien wykorzystywać stuprocentowe okazje takie, jaką wypracował w pierwszej połowie. Jego kolega z Bundesligi, Stefanos Kapino z Mainz okazał się jednak sprytniejszy i wywiódł w pole naszego pomocnika. Drugiemu z naszych asów atutowych, Arkadiuszowi Milikowi dokuczała w ataku… samotność. Pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia walczył za dwóch, a pod koniec pierwszej połowy miał niebywałego pecha, bo po jego strzale piłka odbiła się od poprzeczki, linii bramkowej i… znów od poprzeczki. Obserwując tę akcję z bliska zastanawiałem się, czemu napastnik Ajaxu nie poszedł za ciosem i nie usiłował dobijać tego strzału?!

Na pewno na wyróżnienie w naszych szeregach zasługuje para stoperów Kamil Glik i Michał Pazdan, którzy grali ze sobą pierwszy raz w kadrze, ale z boku wyglądało, że rozumieli się bez słów. Glik – silny, pewny siebie, przekonany o swoich umiejętnościach, świetny w powietrzu, choć brakowało mu tym razem szczęścia pod bramką rywala. Pazdan – dobrze przewidujący, asekurujący, mądrze wybijający piłkę. Kto wie, czy nie dochowaliśmy się pary stoperów na decydujące jesienne mecze z Niemcami, Szkotami i Irlandczykami. A swoją drogą ciekaw jestem jak obok Glika zagrałby Jakub Rzeźniczak, którego cenię nieco wyżej niż Pazdana. Ale o tym Nawałka nie pozwolił nam się przekonać.

W defensywie zagraliśmy niczym… Belgowie czwórką eleganckich stoperów. Nie wynika to jednak z kłopotów bogactwa wśród polskich defensorów, jest wręcz przeciwnie. Z drugiej strony ile można stawiać na zgraną kartę w postaci Tomasza Brzyskiego? Na bokach wystąpili Thiago Cionek i Marcin Komorowski. Brazylijczyk z polskim paszportem potwierdził, że nie jest zawodnikiem na poziomie reprezentacyjnym. Wielkich błędów niby nie popełnił, bo Grecy rzadko atakowali, ale był niepewny, usztywniony, przywiązany do pozycji, skupiony na tym, by niczego nie zawalić. Nie przeprowadził żadnej akcji ofensywnej, grał zatem niesłychanie archaicznie. Z kolei Komorowski próbował włączać się do akcji ofensywnych, nie tracił piłek, grał poprawnie. Jednak poza schemat i taktykę też nie za bardzo się wychylił.

Wojtek, zajarasz?
Bramkarze Wojciech Szczęsny i Artur Boruc złapali to, co mieli złapać, roboty za wiele nie było. Jeden z kibiców zaproponował Szczęsnemu nawet Marlboro. Wojtek chyba nie słyszał, ale na trybunach zrobiło się wesoło. Obaj są w tej chwili tylko zastępcami dla Fabiańskiego.

Zawiedli i to mocno środkowi pomocnicy. O ile od Ariela Borysiuka nie można wymagać kreowania gry (bodaj jako jedyny z naszych graczy oddał celny strzał z dystansu), o tyle Karol Linetty i Piotr Zieliński raczej zawiedli. Wyżej było o tym, że Milik cierpiał na murawie z powodu samotności, za co w dużej mierze odpowiadają ci dwaj panowie. Obaj są młodzi, kreatywni i jak dobrze pójdzie to niewątpliwie za kilka lat powinni stanowić o sile drugiej linii reprezentacji. Na razie przekonali się na własnej skórze, że Kostas Katsouranis i Alexandros Tziolis może są wiekowi, ale doświadczeniem, ustawianiem się na boisku i przewidywaniem zagrań rywala biją naszą dwójkę na głowę. Dla obu godzina na PGE Arenie to niezwykle cenna lekcja międzynarodowego futbolu.

Kamil Grosicki jak zwykle szarpał na skrzydle i walczył. Jak zwykle bez wielkiego efektu, bo niemal wszystkie jego decydujące podania blokowali greccy obrońcy. Z rezerwowych najbardziej mógł się podobać Sebastian Mila, który przyćmił Linetty’ego i Zielińskiego. Przed własną publicznością „Roger” pokazał, że może wnieść do reprezentacji sporo ambicji, że można mądrze rozgrywać piłkę, uderzyć z dystansu. Krzysztof Mączyński kilka razy przysnął na boisku, na szczęście koledzy zdążyli z asekuracją. Sławomir Peszko nadal przypomina jeźdźca bez głowy i tego już nie zmieni. Lepszych zawodników jednak chyba nie mamy, by lekką ręką pozbywać się „Peszkina” z kadry.

635700873952812654

Rybus na szpicy
Zastanawiają mnie dwie ostatnie zmiany. Czemu Maciej Rybus zmienił Milika i zajął miejsce na środku ataku? Nie dość, że przez 12 minut biegał bez sensu po boisku na nowej dla siebie pozycji, to jeszcze koledzy podawali mu piłkę górą, gdzie musiał walczyć z wyższymi o głowę greckimi stoperami. Osobiście bardzo ciekaw byłem występu Patryka Tuszyńskiego z Jagiellonii Białystok, o którym czytałem wiele dobrego. Gdyby Nawałka zaryzykował i od pierwszego gwizdka postawił na atak Tuszyński – Milik może mecz wyglądałby inaczej? Zmianę Łukasza Szukały traktuję jako zmianę taktyczną, obrońca grający na co dzień w Arabii Saudyjskiej zaliczył kolejny mecz w kadrze.

Jedyne co cieszy po takim meczu, to fakt, że zamiast bezsensownych wyjazdów kadry i gry na neutralnym terenie, można w Polsce zorganizować mecz, na który przyjdzie ponad 35 tysięcy ludzi (pomijam piknikową atmosferę). Mamy najnowocześniejsze stadiony w Europie i grzechem byłoby z tego nie korzystać. Dlatego dobrze, że obecne władze PZPN dostrzegają takie, do niedawna mało istotne, rzeczy.

Grzegorz Ziarkowski