Wczorajszy mecz. Tottenham Hotspur FC – ACF Fiorentina 3:0

Rewanżowy mecz 1/16 Ligi Europy na White Hart Lane nie pozostawił wątpliwości, kto zasłużył na awans do kolejnej rundy.

Przypomnijmy, że w pierwszym spotkaniu we Włoszech było 1:1.

Od pierwszych minut wczorajsze spotkanie toczyło się w szybkim tempie. Taka gra mogła się podobać. Nie najlepiej byli do niej przygotowani goście, którym ewidentnie przeszkadzała rozprowadzać wymarzone akcje twarda i konsekwentna postawa gospodarzy. Już po pierwszej połowie można było się pokusić o stwierdzenie, że podopieczni Mauricio Pochettino są ludźmi zdecydowanymi i konkretnymi w działaniach.

Tego samego nie powiedziałbym o ekipie z Toskanii, której próby rozegrania akcji były bardzo często zwyczajnie tłamszone przez świetnie zorganizowanych piłkarzy w białych koszulkach. Fiorentinie trudno było zbliżyć się do bramki Hugo Llorisa i najczęściej jej ataki urywały się jeszcze przed szesnastką Spurs.

mason

W 25. minucie na prowadzenie wyprowadził Tottenham Ryan Mason. Do chwili oddania strzału, przebiegł on dokładnie 43 metry – urywając się ładnie lewym skrzydłem. Sama finalizacja akcji przez tego gracza była wzorowa i mogła posłużyć za modelowy przykład tego, jak powinno się wykańczać tego typu sytuacje. Uderzył bowiem technicznie i płasko wewnętrzną częścią stopy w przeciwległy róg bramki przyjezdnych.

Nie było jednak tak w pierwszej części gry, że Fiorentina nie próbowała śmiałych ataków. W jednej sytuacji, jeszcze przy wyniku 0:0, Josip Iličić oddał niebezpieczny strzał z narożnika pola karnego, który minimalnie minął cel. Ale wszystkie pozostałe próby graczy prowadzonych przez Paolo Sousę kończyły się totalnym fiaskiem. Brakowało bowiem odpowiedniej łączności pomiędzy linią pomocy i ataku, gdzie najwyżej błąkał się odcięty od podań Nikola Kalinić. To były po prostu akcje pozbawione siły rażenia…

Druga część gry rozpoczęła się od przewagi Fiorentiny, której ataki zaczął napędzać ożywiony po przerwie Federico Bernardeschi. Cóż jednak z tego, skoro – kiedy już doszło do szybkiego ataku – nie zauważał lepiej ustawionych od siebie kolegów, a tak było trzykrotnie. I aż dziwiłem się, że skoncentrowanego na sobie Włocha nie ściągnął z placu portugalski trener.

W tym miejscu warto zaznaczyć, że współpraca pomiędzy piłkarzami była tego dnia domeną Spurs. Na tą skonsolidowaną, zespołową postawę miło się patrzyło. Co bowiem po indywidualnościach, jeśli nie ma odpowiedniego zgrania i walki o korzystny wynik w pierwszej kolejności dla drużyny?

Na 2:0 podwyższył Erik Lamela. Argentyńczyk wykazał się szybkością i wyczuciem, kiedy piłkę po strzale Nacera Chadliego odbił przed siebie golkiper z Florencji – Ciprian Tătărușanu. Lamela pewnym uderzeniem ze środka pola karnego dopełnił tylko formalności.

Fiorentina nadal próbowała nie dawać za wygraną. Starał się, jak mógł, w ataku Kalinić. Szczególnie przed utratą przez swoją drużynę drugiej bramki cofał się po piłkę, a następnie rozgrywał i pędził w pole karne szukać dla siebie miejsca. Koledzy jednak go najczęściej nie zauważali.

Próbował też nękać Tottenham swoimi indywidualnymi akcjami wprowadzony do gry z ławki rezerwowych w 61. min Mauro Zárate. Szarże byłego gracza m.in. Lazio też się w pewnym momencie urywały. Powodem tego był zbyt duży egoizm, który w konsekwencji prowadził do straty piłki.

draw


Pary 1/8 finału. Pierwsze mecze – 10 marca, rewanże – tydzień później

Dzieło zniszczenia zakończył… kapitan Violi, obrońca Gonzalo Rodríguez. Wbił on bowiem samobójczego gola po tym, jak wrzucił futbolówkę z prawej flanki w pole karne dość ofensywnie usposobiony Kieran Trippier. Stoper z Florencji chciał odciąć od piłki krytego przez siebie zawodnika, do którego zmierzało podanie. Zrobił wślizg, lecz piłka wcale nie poszybowała nad bramką i nie wyszła na rzut rożny.

Kibice zgromadzeni na stadionie, w tym liczna grupa fanów z Florencji, mogli zobaczyć szybkie i twarde akcje, w których najlepiej odnajdywali się gracze ze stolicy Anglii.
Praktycznie w ogóle nie rzucała się też w oczy absencja Harry’ego Kane’a, tak przecież ważnego dla drużyny napastnika. Godnie w przodzie radzili sobie bowiem Chadli oraz Dele Alli. Pozostali piłkarze nie odstawali poziomem od tej dwójki i w ten sposób wygrał zespół w pełnym znaczeniu tego słowa.

Paweł Król