Chłopcy z plakatów

Podzieliłem się z Wami moją jedenastką najlepszych graczy Premier League sezonu 2012/13 oraz listą grajków, którzy mnie najbardziej rozczarowali w najciekawszej lidze świata. Pora na następną. Tym razem drużyna złożona z ulubionych piłkarzy.

Będąc zjełczałym zgredem, nie wieszam na ścianach plakatów ulubionych piłkarzy. Wciąż jednak nie zdziadziałem na tyle, by mówić, że nikomu nie kibicuję, niech wygra lepszy, że nie obchodzi mnie, kto gdzie gra. Jestem kibicem pełnym, pewnie często irracjonalnych, uprzedzeń i sympatii. Stąd ta jedenastka.

Sezon ogórkowy, nie ma co robić. Bo przecież trudno tęsknotę za ligą angielską przykryć newsami transferowymi czy jakimś tam Pucharem Konfederacji.

Wzięło mnie na robienie klasyfikacji. Niech mnie ktoś zatrzyma, zanim przedstawię jedenaście najlepiej wyrzuconych autów minionego sezonu.

Zapraszam do podawania swoich typów.

***

Diego López (Real Madryt) – wahałem się: wychowanek Królewskich czy Júlio César. Niech będzie Hiszpan, bo Brazylijczyk znalazł się może nie na peryferiach wielkiego futbolu, ale jednak to już nie te czasy, gdy wygrywał Ligę Mistrzów, dokonując fenomenalnych rzeczy w bramce Interu. Choć jestem fanem Premier League, to kibicuję Realowi Madryt, klubowi z ligi, której po prostu nie lubię. Gdy drużyna grająca przeciwko Królewskim wykonywała rzut rożny bądź wolny, dostawałem palpitacji, wiedząc, że w bramce stoi Iker Casillas. Dla niego minąć się z piłką przy dośrodkowaniu, to jak dla Cristiano Ronaldo wykorzystać rzut karny. Diego López (rezerwowy w Sevilli!), który zastąpił kontuzjowanego kapitana Realu, mecz po meczu pokazywał, że jest madryckim Petrem Čechem (właśnie tego typu golkipera szukał José Mourinho). Obaj wysocy golkiperzy mają podobne zalety piłkarskie i obaj nadają się na gwiazdorów, jak urzędnik z 40-letnim stażem.

Ciekawe, czy kolejny trener Realu będzie miał odwagę postawić na Lópeza. „No chyba raczej nie”, trawestując obudzonego telefonem, skacowanego Phila Marlowe’a.

***

Álvaro Arbeloa (Real Madryt) – no cóż, w ofensywie nie gra, jak jego wielki poprzednik, Míchel Salgado. We mnie wzbudza jednak sympatię, bo po pierwsze słychać, że jego wypowiedzi nie są przetwarzane przez speców od marketingu (chyba jako jedyny z kadry Królewskich opowiedział się za Mourinho i wbił szpilę Casillasowi), a po drugie to solidny obrońca, krytykowany często zupełnie bez sensu. Z przodu rzadko błyszczy, ale z tyłu potrafi zatrzymać każdego. Arbeloa prędzej zacytuje Kapuścińskiego, niż założy różowe gacie w „Tańcu z gwiazdami”. I za to też go cenię.

Rio Ferdinand (Manchester United) – trudno mnie nazwać fanem MU, ale Ferdinanda zawsze lubiłem. Nie dość, że to świetny stoper, łączący stary angielski styl gry z techniką, dzięki której w polskiej lidze byłby pewnie królem strzelców, to na dodatek kupił mnie tym oto tweetem: „If you ever see me go off on a stretcher then run back on to play, I give everyone on here the green light to hit me with a two-footed tackle”. Jak pamiętamy, w sezonie 2010-11, podczas meczu Real Madryt – Barcelona w LM, Pepe zobaczył czerwoną kartkę za sfaulowanie powietrza. Komentarz Rio, dotyczący symulki Daniego Alvesa, po której Portugalczyk wyleciał z boiska, mówi wszystko.

John Terry (Chelsea) – pieszczotliwie nazywany „ścierwem” nawet przez tych, którzy nie kibicują innemu londyńskiemu klubowi niż The Blues. Maciek Słomiński, gdy go zapytałem, jacy stoperzy rozczarowali go w ubiegłym sezonie, wskazał m.in. na Terry’ego. A ja uważam, że to wciąż najlepszy środkowy obrońca Chelsea. Lepszy od Ivanovicia, Davida Luiza i Cahilla. Jeśli zdrowie pozwoli, wraz z Mourinho Terry znów zdobędzie tytuł dla The Blues. Poza tym ten były gracz West Ham United to prawdziwy kapitan. Przydałby się taki np. Realowi Madryt, zamiast „świętego” Casillasa.

terry

Prezent dla red. Słomińskiego:

Leighton Baines (Everton) – znowu zapomniałem, jak zapisuje się jego imię. Wspominałem już o lewym obrońcy The Toffees, podsumowując miniony sezon. Nie dość, że gra efektownie, to na dodatek ma niepiłkarską osobowość. No właśnie, osobowość. Myślałem ostatnio o tym, co irytuje mnie w naszym trio z Dortmundu. Ale o tym chyba przyjdzie jeszcze czas napisać…

***

Xabi Alonso (Real Madryt) – w zakończonym sezonie wyglądał na zmęczonego, może dlatego, że grał z kontuzją. Chyba to jednak nie jest jego koniec, wszak Fernando Redondo najlepsze mecze w Realu Madryt rozgrywał dopiero po trzydziestce. Generał środka pola, ulubieniec Mourinho. Jego idealne podania, kilkudziesięciometrowej długości, to coś, dla czego warto włączyć telewizor. Leszek „te boisko” Orłowski, napisał kiedyś, że Alonso spowalnia grę Królewskich. Jemu też się jeszcze przyjrzę.

Według Jerzego Dudka między Xabim a Stevenem Gerrardem dochodziło do nie do końca zdrowej rywalizacji o to, kto celniej poda na dłuższą odległość. Chyba jednak relacje obu panów trudno nazwać „szorstką przyjaźnią”:

alonso gerrard kiss

Moussa Dembélé (Tottenham Hotspur) – oglądałem ostatnio skrót starego meczu Realu Madryt z Valladolidem. Fernando Redondo w taki sposób rozprowadził piłkę ze środka boiska na skrzydło, że miałem ochotę zacząć biegać po mieszkaniu z radości. Nikt tak pięknie nie prowadził piłki, odkąd Argentyńczyk skończył karierę. No, może Zidane, ale on jest poza wszelką konkurencją. Nikt, chyba że Dembélé. Belg wypełnił na White Hart Lane dziurę po Luce Modriciu. Szkoda tylko, że Daniel Levy zatrudnił André Villas-Boasa, a nie trenera, który byłby w stanie wykrzesać ze Spurs jeszcze więcej niż Harry Redknapp.

Gdybym miał wymienić pięć powodów, dla których oglądam Premier League, jednym z nich byłby sposób, w jaki Dembélé prowadzi piłkę.

***

Luka Modrić (Real Madryt) – odnosiłem wrażenie, że w Tottenhamie lepiej grał, gdy był ustawiany na lewej pomocy. Działo się tak wtedy, gdy Gareth Bale był próbowany jako lewy obrońca albo gdy leczył kontuzje. Chorwat schodzący z lewego skrzydła do środka podobał mi się bardziej niż wtedy, gdy rozpoczynał mecz w środku. W Realu Madryt niemal zmarnował sezon, bo jego transferowa opera mydlana trwała zbyt długo, a Mourinho robił mu krzywdę, wystawiając zbyt daleko od pola karnego rywala. Nie można jednak zapomnieć, że jego arcyważny gol przeciwko Czerwonym Diabłom był ozdobą ćwierćfinałów Ligi Mistrzów. No, ale popatrzcie na jego wizję gry, na to, jak prowadzi piłkę, i jak podaje ją fałszem. Nie lubić Luki oznacza nie lubić piłki nożnej.

Gareth Bale (Tottenham Hotspur) – Paweł Zarzeczny stwierdził, że Walijczyk „gaśnie”. To jedna z przesłanek za tym, że Bale dopiero zacznie świecić. Prawdziwą przyjemnością było śledzenie na przestrzeni ostatnich kilku sezonów, jak rozwinął się wychowanek Southampton. Od pechowca, z którym w składzie Spurs nigdy nie wygrywali, do najlepszego zawodnika ligi, który może grać piach 94 minuty, ale w 95. strzelić bramkę kolejki. Oby został w Premier League, to jego naturalne środowisko.

Adam Johnson (Sunderland) – przypomina mi wokalistę Joy Division, Iana Curtisa:

ian-curtis-joy-division-pic-getty-919123359

Nie wiem, jakiej muzyki słucha, ale piłkarsko był dla mnie objawieniem, gdy pojawił się w Manchester City, którego kibicem był… Curtis (reszta zespołu wolała MU). Błyskawicznie wzbudził zachwyt, szybko popadł w przeciętność. Dziś na prawe skrzydło The Citizens trafia Jesús Navas z Sevilli, który w ostatnim sezonie ligowym zdobył tyle bramek, co ja. Czy Johnson to piłkarz o mniejszym potencjale niż Hiszpan? Chyba nie.

Czy Anglik potrafi wejść na poziom najlepszych graczy Premier League, czy może ja wyimaginowałem sobie, że to zawodnik o aż tak ogromnym potencjale? Jego problem leży w nogach czy raczej w głowie?

***

Dimityr Berbatow (Fulham) – pamiętam go jeszcze jako zawodnika Bayeru Leverkusen. W jakimś meczu przeciwko Realowi Madryt grał kapitalnie – lawirował między pozycją napastnika i ofensywnego pomocnika, a obrońcy Królewskich nie bardzo wiedzieli, jak go ugryźć. Nie musi być w wielkiej formie. Mnie wystarczy, że mogę popatrzeć na to, jak przyjmuje piłkę. Zapewne obrońcy tezy, że Bułgar to nie był napastnik niezbędny dla Manchester United, mają swoje argumenty. Mnie trudno jednak zrozumieć to, jak przeczołgał go w sezonie 2011/12 Alex Ferguson.

berba keep calm

***

Kto trenerem? Wiadomo, José Mourinho (Chelsea). Jestem mourinhistą, ale nie bezrefleksyjnym. Szkoda, że pewien geszefciarz zarżnął Futbolnet.pl, bo podlinkowałbym dowód. Special One wrócił tam, gdzie jego miejsce – do Anglii. Będzie się działo.

mourinho-shhh-o


Marcin Wandzel