Ekstraklaso! Zmień terminy rozgrywania meczów!

Bierzmy przykład z futbolowych potęg – Anglii i Niemiec. Mecze o stałej porze zaowocuję wyższą frekwencją.

Trochę mnie nie było, ale już jestem. Tak się szczęśliwie złożyło, że obecnie mój zakład pracy znajduje się nie w Gdyni jak to miało miejsce przez lata, a w Gdańsku. Nie o tym jednak będzie, bo jaki jest sens porównywania Świąt Bożego Narodzenia z Wielkąnocą?

Będzie o godzinach, o czymś o czym zawsze chciałem napisać, wreszcie jest okazja.

Otóż w poniedziałkowych porannych zmierzałem na bicyklu do fabryki, nawet mijając po drodze bursztynową arenę. Widząc piękną biało-zieloną koszulkę ukochanej drużyny, w którą ubrała mnie ukochana żona, jakiś zmotoryzowany na skrzyżowaniu zapytał mnie: kiedy teraz Lechia gra u siebie?
Grzecznie odpowiedziałem, bo otrzymałem w domu rodzinnym staranne wychowanie. Ale czy to pytanie w ogóle musiało zostać zadane?

Zanim pomyślicie, że za długo siedziałem na słońcu, spieszę wyłuszczyć o co mnie biega.

Otóż jak może wiecie niedawno w sparingowym (Super)meczu gdańska Lechia grała z FC Barcelona. Nie wiem, nie byłem na nim, nie mnie oceniać czy to miało sens. Ale niech przemówią liczby. Na stadionie spotkanie obejrzało około 35 tysięcy widzów (ciężko to zweryfikować, ale z relacji TV ta liczba wygląda na wiarygodną), a przed szklanymi ekranami około 4,3 miliona widzów, czyli prawie tyle ile widziało cztery gole Roberta Lewandowskiego wbite Realowi Madryt w półfinale Ligi Mistrzów.

Oczywiście nie łudzę się, że ci oglądacze przyszli lub włączyli szklane pudło, by oglądać Lechię. Ale jeśli nawet mały promil z nich zachęcił się do oglądania polskiej piłki w ogóle, to właśnie tracimy ogromną szansę.

Mecz z Barceloną był we wtorek, następny mecz Lechii u siebie jest w poniedziałek z Jagiellonią Białystok. Frekwencja pewnie będzie taka jak zwykle: między 10, a 13 tysięcy. Ile osób więcej pojawiłoby się na PGE Arenie gdyby mecz rozegrano w weekend, a nie w dzień powszedni? W dodatku o godzinie 18, jeśli ktoś pracuje do 17 na drugim końcu (Trój)miasta ciężko mu zdążyć.

Ja wiem, że to są potrzeby telewizji w myśl zasady „płacę i wymagam”, ale nawet tak możne ligi jak niemiecka czy angielska nie fundują meczów w tak nieludzkich terminach. Jeśli dzień powszedni to zdecydowanie wieczór.

Czemu nie pójść śladem ojczyny futbolu i nie ustawić większości meczów na sobotę (względnie niedzielę), na godzinę 17? Do tego jeden mecz o 20.30 w piątek, jeden w poniedziałek o tej samej porze (ale tylko dlatego, że jeden serbski wariat zaprasza swych znajomych i oglądają wtedy naszą kopaną wspólnie w Belgradzie, jako pewien rytuał) i gra muzyka.

Jestem realistą i nie oczekuję, by ktoś, jak czeska Viktoria Żiżkow (pisaliśmy o niej tu) mógł sobie pozwolić na rozgrywanie spotkań w niedzielę o godzinie 10.15, ale to co robi Ekstraklasa SA teraz, to jest podcinanie gałęzi na której się siedzi.

To jest bardzo krótkoterminowe patrzenie na sprawę. Okej, teraz mamy parę groszy z telewizji, ale na dłuższą metę rozstrzelenie meczów od piątku do poniedziałku i w dodatku niepewność terminu jeszcze trzy tygodnie przed meczem, znacznie obniża frekwencję. W dodatku te nieszczęsne karty kibica. Przecież to nieludzkie!

W obecnej sytuacji, przy utrudnieniach jakie funduje nam piłkarska centrala i tak uważam, że publika dopisuje. Jednak czemu nie ułatwić ludziom życia?
Jesteśmy wciąż wschodzącym rynkiem piłkarskim. Na walczącą o mistrzostwo Legię, na pięć kolejek przed końcem w liczącym ponad 2 miliony mieście przychodzi 15 tysięcy widzów. W tym samym czasie na dowolny mecz Championship (drugi poziom rozgrywek angielskich) przyszło więcej kibiców.

Dlatego, że tam jest ponad 150-letnia tradycja i są przyzwyczajenia – jeśli mecz to zazwyczaj w sobotę o trzeciej po południu.

Na marginesie dodam, że w ojczyźnie futbolu istnieje zakaz transmitowania spotkań piłkarskich między godzinami 15, a 17 właśnie w sobotę. Oczywiście jest internet, ale sól piłki stanowi uczestniczenie na żywo w piłkarskim widowisku, przyzna każdy kto był choć raz.

Przyzwyczajmy kibiców do stałych pór rozgrywania meczów u nas, bo przecież przyzwyczajenie staje się drugą naturą.

Maciej Słomiński