Islandzkim tonem

Mieszkańcy tego kraju, na ile zdążyłem go poznać dzięki dostępnym źródłom, mnie kojarzą się z oryginalnymi swetrami, przywiązaniem do tradycji i sporą wytrzymałością.

Podobno posmakowały im polskie Prince Polo, czekoladowe wafelki występujące tam pod nazwą „Prins Póló”. W ostatnich latach ich reprezentacja piłkarska, nosząca przydomek „Nasi chłopcy”, zrobiła spore postępy. Dostała się pierwszy raz zarówno na mistrzostwa Europy, jak i świata. Kiedyś było to jakby nie do pomyślenia.

Niewątpliwie należy uznać to za wyczyn, nawet jeśli droga kwalifikacyjna stała się mniej wymagająca. Niniejszy tekst chciałbym poświęcić właśnie Krainie Lodu, doceniając wspomniany progres.

Pasja informatyki

W 2018 roku zajmowała 18. miejsce w rankingu FIFA (obecnie plasuje się na 39.). Najniżej była notowana zaledwie sześć lat wcześniej, czyli w 2012 r., kiedy znajdowała się jeszcze na pozycji numer 131! Metamorfoza, takim słowem można określić wykonaną pracę przez tamtejszą federację, której jedną z trafniejszych decyzji było zatrudnienie Szweda Larsa Lagerbäcka w roli selekcjonera, mającego konkretny pomysł na prowadzenie kadry.

Teraz nie zalicza się wprawdzie do czołówki, ale nie jest też – jak to często było w przeszłości – zespołem łatwym do pokonania.

Islandczycy stali się sprawcami ogromnej niespodzianki na Euro 2016, gdy okazali się po prostu lepsi od Anglików. Byli bardziej skonsolidowani od naszpikowanej uznanymi nazwiskami Anglii, która poniosła klęskę. Nie był to pogrom w sensie końcowego wyniku (2:1), za to oznaczał mocny wstrząs psychiczny dla zarabiających na co dzień w swoich klubach dziesiątki tysięcy funtów angielskich piłkarzy. Islandię zatrzymała w kolejnej fazie turnieju, ćwierćfinale, Francja. W deszczowy wieczór gospodarze ostatecznie nie pozostawili złudzeń i wygrali 5:2.

Dwa lata później, w mundialowym debiucie, Islandia praktycznie zabiegała i skutecznie zniechęciła w pierwszym meczu grupowym ówczesnych wicemistrzów świata Argentyńczyków. Zremisowała 1:1. Pamiętam to dobrze: ucieszyłem się z faktu, że jej bramkarz zatrzymał – już wówczas trochę rozkapryszonego i zblazowanego – Leo Messiego, który zmarnował rzut karny (według mnie naciągany, podyktowany przez Szymona Marciniaka). Bohaterem w tamtej chwili był Hannes Þór Halldórsson.

Kolejne dwa mecze nie były tak udane. Porażki odpowiednio z Nigerią 0:2 oraz Chorwacją 1:2 przekreśliły możliwość awansu do etapu pucharowego rywalizacji w Rosji. Niemniej jednak rodacy Eiðura Guðjohnsena dali się poznać w tej niezmiennie najpopularniejszej dyscyplinie sportu jako ekipa co najmniej solidna.

Liga Narodów jej nie wyszła. Ostatnio ponosiła głównie porażki, w tym u siebie z Synami Albionu 0:1. Do przełożonego Euro 2020 próbuje dostać się po barażach. Na razie jest w grze, bowiem wygrała 2:1 z Rumunią. 12 listopada w Budapeszcie będzie ubiegać się o awans w meczu z Węgrami. Selekcjonerem znowu jest Szwed, konkretnie Erik Hamrén.

W tym roku zaobserwowałem za to zmianę widoczną na… koszulkach Islandii. Nie chcę ich reklamować, nie chodzi zresztą o markę dostawcy sprzętu. Zmieniło się logo, a właściwie herb, który wygląda teraz zupełnie inaczej. Więcej o tym można przeczytać tutaj.

Efektownie w tymże kontekście prezentuje się filmik, którego autorem jest… golkiper Halldórsson. Przedstawia on kraj ten w pigułce (może i uproszczeniu), jednocześnie objaśniając jakby nowy symbol, wyspę, na której odbywały się negocjacje przywódców Związku Radzieckiego i Stanów Zjednoczonych w ramach próby zawarcia porozumienia o zakończeniu zimnej wojny. Krainę lodu i ognia, gdzie zagrał w szachy o tytuł mistrza świata – a później osiadł, przyjął obywatelstwo Islandii i tam zmarł – legendarny Bobby Fischer z Borisem Spasskim, na cześć którego Edward Zwick nakręcił film biograficzny „Pionek”. Zobaczcie sami:

Paweł Król