Okno zamknięte

A może drzwi lub bardziej dosadnie i w kontekście jednostkowym, pozostawiony za sobą, spalony most.

Styczeń to długi miesiąc. Od lat poszczególne transfery piłkarzy nie zajmują mnie tak jak dawniej. Dla klubów pierwszy miesiąc roku jest czasem, w którym mogą dokonać jeszcze pewnych zmian w swoich kadrach. Piszę te słowa z uwagi na przejście gracza, który stosunkowo szybko oczarował boiska i stadiony w Anglii.

O rozbłysku jego talentu pisałem tutaj.
Dzisiaj, po osiemnastu miesiącach pobytu reprezentanta Francji w West Ham United, Dimitri Payet jest już zawodnikiem Olympique Marsylia. Znowu jest, bo to właśnie z tego portowego miasta przeniósł się w swoim czasie do Londynu.

Niezmiennie oglądam magazyn Premier League World. Ostatni, zróżnicowany tematycznie odcinek, zrobił się ciekawszy, kiedy była mowa właśnie o nim (a na koniec z kolei nie mniej wciągający był rozdział z cyklu „Pamiętasz mnie?”; gdzie na pierwszy plan wysunął się były snajper m.in. Sheffield United oraz Leeds United Brian Deane).

Według jednego z ekspertów, który zabrał głos w tej sprawie, Payet – co można traktować dosłownie i w przenośni – zrobił krok wstecz. Dodał również, że umiejętności predysponują tego gracza do występów np. w Realu Madryt.

Głośno o sprawie odejścia DP z WHU zrobiło się wraz z końcem poprzedniego roku; już wówczas pojawiały się spekulacje, że ten ofensywny pomocnik miałby odejść nawet do Chin. Ostatnie miesiące gry w barwach „Młotów” nie były dla niego udane: coraz częściej widać było w jego podejściu niechęć i ogólne niezadowolenie, co wpłynęło na decyzję zarządu i samego Bilicia o odsunięciu go od dryżyny. Skończyło się odejściem i tym samym powrotem do klubu, z którego do Premier League przychodził. Ten ruch kosztował działaczy z Marsylii 25 mln funtów.

redirect

Znamienny był zaserwowany przez kamerę obrazek, na którym widać było ludzi pracujących nad wizerunkiem klubu (w sensie graficznym) ze wschodniego Londynu: zrywali oni dużą fotografię Payet wokół stadionu i zeskrobywali ręcznie jego imię, nazwisko i numer 27. Z drugiej strony: taka kolej rzeczy, a dla samych pracowników po prostu zwykły obowiązek (jeśli nie byli akurat zagorzałymi sympatykami talentu tego konkretnego zawodnika).

Warto wspomnieć, że fani bordowo-niebieskich obwołali liczącego sobie blisko 30 lat Francuza najlepszym graczem od czasów Paolo Di Canio. Przy czym – przynajmniej tak sądzę – nie zakładali, że ten pierwszy relatywnie szybko zmieni otoczenie i opuści klub z robotniczym rodowodem. A jeśli już przeszedł im przez myśl podobny scenariusz, obawiali się prędzej odejścia Dimitri Payet do jakiegoś konkurencyjnego klubu z Londynu.

Paweł Król