Retro. Zgubiona peruka Tatiego Valdésa

Sezon ogórkowy? Nie ma szans.

Normalnie powinniśmy zaraz zacząć tęsknić za futbolem, sprawdzać, czy są jakieś fajne, letnie sparingi – ale nic z tego. Romantyczna – w przeciwieństwie do zwolenników Superligi – UEFA funduje nam przesunięte o rok Euro 2020. Turniej odbędzie się w 11 krajach, zagrają 24 reprezentacje. Po co tak się rozdrabniać? Piłkarze zarabiają tak dużo, że powinni grać co dzień, a na tych, którzy – jak Toni Kroos – narzekają na działania paramafii z Bazylei, powinny być nakładane kary finansowe.

No ale wróćmy do tematu, zanim się zagotuję.

Piłkarze – jak wiadomo – poruszają się po boisku dość szybko, przynajmniej niektórzy. Ponadto wykonują wślizgi, ciągną jeden drugiego za koszulkę… Czasem więc tracą jakąś część garderoby: a to but zleci, a to ktoś musi wymienić podarty trykot, bywa też, że ambitnemu kopaczowi zsuną się spodenki – każdy widział film z Marcinem Wasilewskim, wielu też trafiło na gołą dupę syna sławnego ojca, który to syn niemal trafił do Liverpoolu.

Czy słyszał ktoś jednak o pomocniku, który podczas meczu zgubił perukę?

Crisanto García Valdés urodził się 15 marca 1947 roku w Mieres (według hiszpańskiej Wikipedii. Według asturyjskiej – w Cunie, która – jak rozumiem – jest częścią Mieres. Czasem trudno się połapać, co w Hiszpanii jest czym i do czego należy), niewielkim mieście w autonomicznej wspólnocie Asturii. Jest w nim przynajmniej jeden fajny pomnik (dałem go na zdjęcie główne, gdyż nie widzę fotki naszego bohatera w odpowiednim formacie), więc to dla mnie wystarczający powód, żeby je odwiedzić. Czytam, że są tam też inne atrakcje.

Wiekowym kibicom hiszpańskiej piłki Mieres może kojarzyć się właśnie z Valdésem, legendą Sportingu Gijón, na którą wołano „Tati”. Pierwsze piłkarskie kroki hiszpański pomocnik stawiał w rodzinnym mieście, w drużynach San Pablo oraz Caudal Deportivo, w którym dzielił szatnię z Víctorem Manuelem, piosenkarzem, tekściarzem, producentem muzycznym i filmowym. Patrząc na biografię rówieśnika Tatiego, widać, że nie dość, iż w Hiszpanii jest czy też był osobą niezwykle popularną, to na dodatek z jego życia można byłoby zrobić wyjątkowo ciekawy dokument, choć pewnie zwolennik Partii Komunistycznej szykanowany przez frankistów to temat w tym kraju oklepany.

Nie znalazłem informacji na temat politycznych zapatrywań Valdésa, ale gdyby ten swego czasu ubiegał się o jakieś stanowisko w Gijón, pewnie nie byłby bez szans. Nasz bohater wybrał jednak inną drogę niż Víctor Manuel i został – jak wspomniałem – legendą Sportingu Gijón. Rojiblancos są dla mnie klubem raczej nijakim. Kojarzę go głównie dlatego, że grał w nim Cezary Kucharski. Honorowy obywatel Tarnobrzega biegał po hiszpańskich boiskach w sezonie 1997/1998, jednak to nie on rozdawał wtedy karty w Hiszpanii. Późniejszy menedżer Roberta Lewandowskiego w 12 meczach ligowych trafił dwa razy (królem strzelców został Christian Vieri – 24 bramki).

A propos włoskiego snajpera – wtedy też Rojiblancos, tyle że tych z Madrytu, czyli Atlético. Pamiętam jak dziś, bo to wydarzenie niezwykłe: włoski napastnik był powodem, dla którego Zbigniew Boniek – uwaga – przyznał się do błędu. W jakimś meczu „Bobo” trafił do siatki z niemal zerowego konta, więc komentator Zibi sam śmiał się ze swojej tezy o tym, że Vieri to piłkarz taki sobie, jeśli chodzi o technikę.

Wracając do Kucharskiego – jak sam wspomina, zagrał w Sportingu trochę ponad 400 minut, więc dwa trafienia to nie jest zły wynik dla nowicjusza w wymagającej lidze. Asturyjski klub miał problemy finansowe, więc polski napastnik wrócił do Legii (po latach trochę żałował, że tak szybko opuścił Hiszpanię). Inna sprawa, że drużyna z Gijón z hukiem zleciała z ekstraklasy, kończąc sezon z dwiema wygranymi i 13 punktami.

Przy okazji sprawdzam listę słynnych graczy Sportingu, próbując znaleźć na niej znajome nazwiska z bliższej i dalszej przeszłości. Jest Antonio Maceda (1985-1988 w Realu Madryt), jest Abelardo (znany głównie z Barcelony, ostatnio poległ jako trener Alavés), są inni, których kojarzę z Królewskimi: Javier Dorado czy David Barral, mamy wreszcie zawodników, którzy triumfowali w Barcelonie: Julio Salinas, Luis Enrique i David Villa. Jest też inny Tati – obrońca Donato Alcalde Tieles.

Ale wróćmy może do naszego Tatiego. Valdés swój pierwszy mecz w barwach Real Sporting de Gijón rozegrał w październiku 1965 r. – przeciwko SD Indautxu w Segunda División. Dziś Indautxu jest średniakiem w División de Honor – Vizcaya, nad którą jest Tercera División, czyli de facto IV liga. Warto wspomnieć, że w Indautxu grał w sezonie 1955-56 słynny napastnik Telmo Zarra. W lidze hiszpańskiej co roku przyznawane jest Trofeo Zarra – dla najlepszego strzelca z hiszpańskim obywatelstwem w kieszeni. W tym sezonie w sumie już zapewnił sobie ten tytuł Gerard Moreno z Villarrealu, wcześniej trzy razy z rzędu wygrywał je Iago Aspas z Celty Vigo. Trofeum dla najlepszego strzelca w ogóle, bez wskazywania na to, co ma w paszporcie, nosi nazwę Trofeo Pichichi (od Rafaela „Pichichiego” Moreno Aranzadiego) – Hiszpan (naturalizowany czy nie) wygrał je po raz ostatni w… 2008 r., był nim Dani Güiza z Mallorki. Później trafiało ono w ręce Urugwajczyka Diego Forlana (1), Argentyńczyka Leo Messiego (7), Portugalczyka Cristiano Ronaldo (3) i kolejnego Urugwajczyka, Luisa Suáreza (1).

W związku z tym, że ten tekst to już i tak totalny miszmasz przejdźmy do meczu 22. kolejki ligi hiszpańskiej sezonu 1974/1975. Na stadionie El Molinón Sporting grał z Realem Sociedad. Oto skład gospodarzy:
Jesús Castro – Piñel, Manuel González – Alfonso Fanjul, Paco Herrera, José Manuel, Tati Valdés, Ciriaco Cano – Alfredo Megido, Quini, Ignacio Churruca. Trener: Pasieguito.

Szczerze mówiąc, nie wiem, w jakim ustawieniu mogli wtedy grać Rojiblancos. Według Transfermarkt jedenastka Sportingu składała się z bramkarza, dwóch obrońców, pięciu pomocników i dwóch napastników, z tym że Churruca – sklasyfikowany przez ten portal jako pomocnik – przez hiszpańskie źródła określany jest mianem napastnika.

Mecz niby bez wielkiej historii: goście wygrali po dwóch golach Jesúsa Satrusteguiego. Zresztą później gospodarzom wcale nie szło lepiej. Skutek był taki, że zajęli 14. miejsce w tabeli 44. sezonu La Ligi. Tym razem jeszcze udało się uniknąć spadku. Co wydarzyło się w kolejnym sezonie, to temat na kolejną historię.

Wracajmy na El Molinón. We wstępie pisałem o tym, że piłkarze tracą podczas gry różne części garderoby. Zdarzyło się też coś takiego Tatiemu, który miał być głównym bohaterem tego tekstu.

Crisanto Garcíę Valdésa cechowało nie tylko precyzyjne wykonywanie rzutów wolnych, waleczność, nieustępliwość i siła połączone ze świetną techniką, za co był uwielbiany przez fanów, ale też rzecz prozaiczna, choć dla wielu z nas wstydliwa – łysina (miał też nadwagę, więc wyglądał jak oldboj, a nie dwudziestoparolatek). La Maquinona („machina”? „maszynisko”?), bo tak też go nazywano, na mecz z Realem Sociedad założył perukę, która… spadła z głowy pomocnika podczas wyskoku do piłki. Solidna, niemiecka Perụ̈cke, która dobrze trzymała się glacy w wielu wcześniejszych spotkaniach, po paru minutach znów wylądowała na murawie. Dodajmy, że El Molinón było wypełnione po brzegi, a mecz transmitowała telewizja. Tati zwiał z murawy, trener Pasieguito chcąc nie chcąc wprowadził za niego Argentyńczyka Ángela Landucciego. Była to dopiero 11. minuta gry. Mecz – jak stoi wyżej – skończył się porażką Sportingu. Kto wie, jaki byłby wynik, gdyby nie niezawodny do tej pory tupecik.

Co ciekawe, ponoć Tati, gdy powiedziano mu, że kupiono kogoś na jego pozycję (tym kimś był Landucci), był bardzo pewny tego, że nowy nabytek przegra z nim rywalizację. W następnej kolejce – 0:2 z Valencią na wyjeździe – Argentyńczyk zagrał od początku, Hiszpan pojawił się na boisku w 46. minucie. W kolejnych Landucci czasem wchodził z ławki, Valdés grał, i to od pierwszej minuty, i musiał zadowalać się rolą rezerwowego. W końcówce sezonu znikł, co było zapewne spowodowane kontuzją. Tak czy siak, Argentyńczyk, który spędził w Gijón cztery lata, według danych z worldfootball.net niemal nigdy nie był piłkarzem wybieranym kosztem Tatiego.

O całej historii możemy przeczytać w książce „Manual de fútbol. Un libro fuera de juego” Juana Tallóna, ale też na hiszpańskich stronach poświęconych piłce. W każdym tekście poświęconym Tatiemu wspominana jest ta żenująca historia. W sumie trochę mi wstyd, że sam ją przypominam. Z tego, co u dało mi się wyczytać, w tamtych czasach łysina u młodego mężczyzny była czymś bardziej wstydliwym niż dzisiaj.

Na colgadosporelfutbol.com Tati przedstawiony został jako twardziel, którego filozofia gry byłaby nie w smak dzisiejszym, metroseksualnym grajkom (ach, ci wyznawcy Against Modern Football – pewnie gryzą kieliszki po wypitej pięćdziesiątce), ale też typ z poczuciem humoru, co pewnie pozwoliło mu znieść szyderę, jaka musiała się pojawić. Wyobraźmy sobie dziś, w czasach internetu, coś takiego. Inna sprawa, że obecnie niemal każdy news żyje pięć minut.

Patrząc na całą sytuację z boku, wydaje się, że najlepsze, co Valdés mógł zrobić, to olać perukę i swoją grą pokazać, kto rządzi w środku pola, zamiast uciec z boiska. Z drugiej strony, postawmy się w jego sytuacji: najadłeś się wstydu przy pełnym stadionie i tysiącach widzów TVE. Nic dziwnego, że twoje jedyne pragnienie to teleportować się w inny wymiar.

Nie znalazłem w sieci żadnego wywiadu z Tatim Valdésem, choć nie ma możliwości, żeby nie pytano go na okoliczność utraty peruki podczas meczu. Jedno wydaje się pewne: La Maquinona nigdy więcej nie zagrał przyozdobiony w tupecik.

W 1979 r. zakończył trwającą 14 lat seniorską karierę w Sportingu. Później pracował jako trener: dwa razy w rezerwach klubu z Gijón i przez chwilę w UP Langreo. Był asystentem kilku szkoleniowców Rojiblancos, m.in. Vujadina Boškova. Zajmował się również skautingiem w klubie swojego życia, dla którego zagrał 357 razy i zdobył 45 bramek.

Po długiej chorobie zmarł 14 lutego 2009 r. w Gijón, w wieku 61 lat. Gdy ktoś go wspomni, zawsze pojawi się motyw zgubionej peruki (ponoć nawet na jego pogrzebie żałobnicy wspominali tę historię). Ale to tylko anegdota. Najbardziej znana, ale nie najważniejsza chwila niezwykłej kariery Crisanto Garcíi Valdésa, legendy najsilniejszego Realu Sporting de Gijón w historii.

Legendy, którą inny były gracz czerwono-białych, José Luis Lavandera, nazwał „Zidane’em asturyjskiego futbolu”. Wątpię, by miał na myśli wyłącznie łysinę.

Marcin Wandzel