Wczorajszy mecz. Molde – Rosenborg 1:0

Na Aker Stadion zagrali odpowiednio: aktualny mistrz Norwegii z trzecią drużyną poprzedniego sezonu.

Zanim przejdę do krótkiego opisu tego meczu, najpierw chciałem poświęcić parę zdań rozgrywkom w tym kraju, które nazywają się Eliteserien.

Ligę tworzy 16 drużyn. System rozgrywek jest roczny, wiosna-lato, głównie z uwagi na warunki klimatyczne panujące w tym skandynawskim kraju od jesieni po zimę. Z tego też powodu większość klubów posiada sztuczne boiska. Są to podobno – jak przedstawiali sprawę polscy komentatorzy – nawierzchnie przygotowane z najlepszych materiałów syntetycznych.

Nie ma wprowadzonego systemu VAR, tak więc sędziowie muszą polegać wyłącznie na własnej interpretacji boiskowych sytuacji.

Trenerzy mogą dokonać pięciu zmian w trakcie spotkania.

Na mecze od pierwszej kolejki, niezależnie od pojemności stadionu, może na razie przychodzić dwustu widzów. Tyle tytułem wprowadzenia…

Wczoraj wieczorem od początku lepsze wrażenie sprawiali gospodarze. Widać było, że mieli pomysł na prowadzenie akcji. Jeśli czegoś w tych staraniach Molde brakowało, to była to skuteczność.

Goście z Trondheim ograniczali się do przeszkadzania i nielicznych wyjść małą ilością zawodników do przodu.

Pomimo przeważnie defensywnej postawy, potrafili oddać w pierwszej połowie bardzo trudny strzał do obrony. Autorem uderzenia był najjaśniejszy punkt spośród piłkarzy ubranych w biało-czarne stroje – a już na pewno z tych ofensywnych – Nigeryjczyk Samuel Adegbenro. Przebojowy skrzydłowy Rosenborga, potrafiący grać jeden na jednego, przyjął krótko piłkę przed polem karnym. Po ułożeniu jej sobie huknął lewą nogą w kierunki bramki. Na szczęście dla gospodarzy ich bramkarz Andreas Linde był na swoim miejscu. Musiał jednak futbolówkę odbić, ale na dobitkę nie zdążył z kolei napastnik Dino Islamović.

Zaraz na początku drugiej połowy, w 47. minucie, obrona przyjezdnych się pomyliła. Nie umiała zapanować, wyjaśnić sytuacji po dośrodkowaniu piłki przez zawodników Molde z rzutu rożnego. Pogubiła się wręcz. Ten chaos czy bałagan skrzętnie wykorzystali gracze w niebieskich koszulkach, z których najprzytomniejszy okazał się Ohi Omoijuanfo. Najlepiej odnalazł się w tym wszystkim, był najszybszy i potrafił wcisnąć piłkę do siatki.

Parę minut później mógł zresztą niejako zamknąć mecz. Rosenborg licznie został na połowie Molde. Kapitan Magnus Wolff Eikrem zgrał piłkę głową, po czym Ohi przebiegł z nią w prostej linii kilkanaście metrów i miał już przed sobą tylko wysuniętego bramkarza. Rozpędzony napastnik za mocno jednak kopnął piłkę i przeniósł tym samym nad prostokątem, w który po prostu należało trafić…

Z sytuacji stworzonych przez obie drużyny w tym meczu wynik końcowy powinien być przynajmniej o jedną cyfrę wyższy na korzyść czterokrotnego mistrza norweskiej ligi. Nie musieliby oni ponadto martwić się do ostatniego gwizdka sędziego. A tak Rosenborg próbował na swój ograniczony sposób dążyć do wyrównania. Raz był nawet blisko. Akcję napędził lewą stroną Birger Meling. Próbował dograć z boku do środka, gdzieś zaledwie na piąty metr. Tam sytuację w ostatniej chwili wyjaśnił jeden z obrońców Molde i skończyło się na strachu.

Ostatecznie najbardziej utytułowany klub Norwegii (26 tytułów) nie zdobył choćby punktu. Ma jeden, ale po dwóch rozegranych meczach: w pierwszym bezbramkowo zremisował u siebie z Kristiansund.

Kiedy przed meczem polski Eurosport prezentował składy, moją uwagę zwróciło jedno nazwisko. Było wprawdzie przypisane do rezerwowych, ale znane. Na ławce Rosenborga znalazł się dwudziestoletni Filip Brattbakk, syn wybornego napastnika Haralda Brattbakka – pięciokrotnego króla strzelców norweskiej ligi, który pewnie pamięta jeszcze rywalizacje z Legią w latach 90.

Tym razem trener gości Eirik Horneland nie dał mu szansy. Może jeszcze dla niego za wcześnie…

Paweł Król