Wędrówki bez ślimaka. Lwów

Świętować 33. urodziny w mieście zawsze wiernym Rzeczpospolitej? Bezcenne. Nawet, gdy na zewnątrz szaleje siarczysty mróz…

Decyzję o wyprawie do Lwowa podjąłem w pięć minut. Po pierwsze dlatego, że nigdy tam nie byłem, a zawsze chciałem jechać, po drugie – trafiła się wyjątkowa okazja. I nawet nie odstraszała zapowiadana fala arktycznych mrozów.

To chyba trzeci tekst o Lwowie na naszym portalu. Pierwszy pisał Maciek Słomiński, drugą wizytę w mieście z lwem w herbie, w kultowym cyklu derbowym odbył Darek Kimla.

Pług – towar deficytowy
Nie obyło się oczywiście bez przygód, jednak początki były naprawdę miłe. Odprawa autokaru na przejściu granicznym w Hrebennem trwała kilka minut. „Teraz się zacznie” – pomyślałem, gdy nasz autokar wpadł w ręce ukraińskich pograniczników. Spędziliśmy na granicy ponad półtorej godziny, na szczęście obyło się bez kłopotliwej kontroli bagaży i ruszyliśmy przez Rawę Ruską w kierunku Lwowa.

Narzekanie, że na polskich drogach zalega lód czy cienka warstwa ujeżdżonego śniegu okazało się… grzechem. Po ukraińskiej stronie główna droga z Rawy Ruskiej na Lwów dobrodziejstwa odśnieżenia przez pługi raczej nie uświadczyła. Autokar wpasował się w wyjeżdżone koleiny i w ten sposób dotarliśmy do miejsca przeznaczenia.

Na marginesie, już wiem, czemu na zajęciach z literatury romantyzmu jedna z wykładowczyń przez pół semestru analizowała rozciągłość stepu ukraińskiego w „Marii” Antoniego Malczewskiego. Po przejechaniu przez miasteczko Rawa Ruska niemal do samego Lwowa ciągnęło się pustkowie z rzadka poprzecinane oazami złożonymi z kilku lub kilkunastu domostw. Mimo zapadającego zmroku, tylko gdzieniegdzie w oknach błyskały światła. Czy wpływ na to miała prawosławna wigilia i oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, czy kłopoty Ukraińców z energią – tego nie zdołałem zbadać…

Minus 31
Po przyjeździe do hotelu Panska Gora w graniczących z Lwowem, Sokilnykach i zapoznaniu się z pokojem, była pierwsza wyprawa w miasto. Temperatura spadała w tempie iście rekordowym, dlatego grillowaną kiełbasę z budki jarmarcznej w rynku, sprzedawczyni musiała dodatkowo podgrzewać w mikrofali, by nadawała się do zjedzenia. Kilka łyków wina korzennego z goździkami rozgrzało od środka. Wieczorna wyprawa w poszukiwaniu regionalnych specjałów zakończyła się fiaskiem. W prawosławną wigilię w rynku były otwarte same lokalne knajpy, serwujące pizzę, sushi, burgery i latte…

lwow

Za to noc uraczyła nas mrozem, jakiego w Polsce dawno nie zaznaliśmy. Nad ranem temperatura spadła do minus 31 stopni. Na taki obrót sprawy nie byli przygotowani kierowcy – w autokarze padł akumulator, zamarzło paliwo… Świąteczny nastrój udzielił się specom z ukraińskiej pomocy drogowej, bowiem gdy przybyli na miejsce, bezradnie rozłożyli ręce. O specyficzny nastrój zadbano także w hotelu. Ogrzewanie w nocy działało na dużo mniej niż pół gwizdka, a i o gorącym prysznicu można było pomarzyć. Woda płynąca z rur była co najwyżej letnia.

Z Karpatami cieplej
Poranek przywitał nas „ledwie” 22-stopniowym mrozem. Przewoźnik zapewnił dwa miejscowe busy, które za śmieszne pieniądze dowiozły nas do Lwowa. Przewodnik, pan Roman, wykazał się zrozumieniem dla zmarzluchów z Polski, bowiem co chwilę gościliśmy w jakiejś cerkwi, kościele lub w katedrze. Nie dał nam zamarznąć.

lwow (2)

Temperaturę wewnątrz organizmu udało się utrzymać także dzięki niezawodnej piersiówce wypełnionej dobrze zrobionym bimbrem. Po drodze w okazyjnej cenie 140 hrywien (na polskie jakieś dwadzieścia parę złotych) kupiłem szalik miejscowych Karpat. I był to strzał w dziesiątkę! Bo rezygnacja ze spakowania szalika przed wyjazdem okazała się nie najlepszym pomysłem.

glowne

Sobota była drugim dniem poszukiwania regionalnych specjałów. W końcu udało nam się znaleźć knajpę o swojskiej nazwie „Nostalgia”. Wystrój wnętrza wskazywał na nostalgię za czasami wczesnego Breżniewa, bowiem straszliwie trącił minioną epoką. Skoro tak, to szukaliśmy w menu dań regionalnych. Pielmieni – są! Wareniki – są! Przynajmniej były w menu, bo w rzeczywistości nie dało się ich uświadczyć. Zamówiliśmy więc danie o swojsko brzmiącej nazwie „Nostalgia”. Kawał mięcha wieprzowego, koszyczek spalonych frytek i całkiem niezły kotlet de volaille, ohydnie przyprawiony czosnkiem i dziwnym sosem keczupowym całkowicie odebrał ochotę na jedzenie. Dobrze, że chociaż piwo lwowskie trzymało poziom.

nostalgia

Wareniki, czyli pyszne pierożki z nadzieniem ziemniaczano-serowym, udało się zjeść w hotelu. Do tego serwowano wyśmienitą miejscową śmietanę, która całkowicie zrekompensowała nieudaną „Nostalgię”. Do tego bardzo smaczne piwo Mikulin. Mikulin, lwowiak, był najzdolniejszym uczniem Fryderyka Chopina. Cena za taką kolację: 120 hrywien, czyli trochę ponad 20 złotych.

Tam, gdzie spoczywa Konopnicka
Niedziela była ostatnim dniem pobytu w mieście zawsze wiernym Rzeczpospolitej. Mogliśmy docenić dobrodziejstwo posiadania bieżącej wody w kranach, bowiem mieszkańcy starówki i okolic zostali takiego luksusu pozbawieni. Ponoć mieszkańcy lwowskich blokowisk na obrzeżach mogą się cieszyć wodą w kranach jedynie przez kilka godzin dziennie. Ot, Ukraina…

Było melancholijnie – mimo dużego mrozu, zdecydowaliśmy się zobaczyć Cmentarz Łyczakowski z wydzielonym fragmentem Cmentarza Orląt Lwowskich. Groby Marii Konopnickiej, Gabrieli Zapolskiej, Juliana Ordona (pamiętacie „Redutę Ordona” Adama Mickiewicza?), Iwana Franko (to z jego powodu zmieniono nazwę miasta ze Stanisławów na Iwano-Frankowsk) i przejmujący widok krzyży młodych obrońców Lwowa z 1939 roku na długo pozostaną w pamięci.

konopnicka
orleta

Kuchar świadkiem zbrodni
A gdzie w tym wszystkim futbol? Było go niewiele. Liga ukraińska zapadła w głęboki zimowy sen. Na miejscowym stadionie (Arena Lviv) rozgrywano mecze Euro 2012. Obiekt widziałem tylko kątem oka, z okien busa jadącego do Lwowa. Obecnie grają tam miejscowe Karpaty i Szachtar Donieck. Ekipa ze Lwowa zamyka stawkę 12-zespołowej Premier Lihi. Z kolei drużyna z Doniecka tę tabelę otwiera, mając 13 punktów przewagi nad odwiecznym rywalem, Dynamem Kijów.

Po przedwojennej lwowskiej potędze – Pogoni i Czarnych zostały jedynie stadiony. Po żydowskiej Hasmonei zostały tylko wspomnienia. A legendarny sportsmen Wacław Kuchar pojawił się podczas tej wyprawy w nietypowym kontekście. Był jednym z dwojga (obok hrabiny Lanckorońskiej) świadków mordu na profesorach Uniwersytetu Jana Kazimierza, intelektualnej elity Lwowa. Wśród rozstrzelanych w miejscowej katedrze byli m.in. Tadeusz Boy-Żeleński i przedwojenny premier, Kazimierz Bartel.

kuchar

Ponieważ autokar nie został naprawiony, do granicy wracaliśmy wynajętym busem. Na szczęście była piękna, słoneczna pogoda. Zahartowaliśmy się na tyle, że zimno nie doskwierało. Przejście graniczne Szegimi/Medyka przekraczaliśmy pieszo. Ukraińscy pogranicznicy okazali się bardziej ludzcy od tych polskich, bowiem nasi kazali nam czekać dobre pół godziny na siarczystym mrozie. I niewiele dało osobne wejście dla obywateli Unii Europejskiej.

Jedno jest pewne: do Lwowa warto wrócić. Niech tylko zrobi się cieplej.

Grzegorz Ziarkowski