Osobiste wycieczki (11). Trochę głębiej

Jakiś czas temu (tak długo zbierałem się do napisania tego tekstu, że jak na dzisiejsze standardy minęła już cała wieczność) dowiedziałem się z Twittera, że Iga Świątek została „ambasadorką Rolexa”.

Jak zwykle, najbardziej rzucały się w oczy opinie skrajne.

Część użytkowników tego medium społecznościowego włączyło tryb buraka i zaczęło wyśmiewać tenisistkę i/lub pluć na nią jadem. Broń Boże, żeby Polakowi coś wyszło za granicą. Tytuł Piłkarza Roku dla Roberta Lewandowskiego, wygrana we French Open Świątek, Złota Palma dla Pawła Pawlikowskiego – no, tego się nie wybacza. Oczywiście, gros rodaków to ludzie normalni (choć żyją w nienormalnym kraju), ale Twitter jak nic innego pokazuje, że na dużą część z nich szkoda strzępić języka.

Obok zazdrosnych idiotów pojawili się też wyluzowani i bezrefleksyjni piewcy tępego konsumpcjonizmu, dla których fakt, że Iga reklamuje szwajcarskie przedsiębiorstwo, był niemal czymś równie wspaniałym, jak wspomniana wygrana we French Open.

Mnie najbliżej było do tych, którzy twierdzili, że w sumie fajnie, choć tweet był jednak dość kuriozalny:

„Rodzina Rolexa”… Zawsze lepsze to niż „rodzina Mansona” albo „Rodzina Radia Maryja”, ale brzmi koszmarnie. Podobnie jak „ambasadorka”.

W całej tej aferce ze Świątek i Rolexem pomyślałem o… kawałku Ms. Dynamite, brytyjskiej artystki nurtu hip hop i R&B, która śpiewała taki oto tekst, skierowany do rapujących kolegów:

Now who gives a damn
About the ice on your hands?
If its not too complex
Tell me how many African’s died
For the baguettes on your Rolex?

„Jeśli nie jest to dla ciebie zbyt trudne / Powiedz, ilu Afrykanów zginęło z powodu brylantów w twoim rolexie?”. No właśnie.

Opornym tłumaczę, że nie oskarżam polskiej tenisistki o kolonizację Afryki. Świecidełka to tylko świecidełka, nic więcej. A reklama to jedynie reklama, nic wartościowego. Czy to rolex, czy płyn do kibla.

We leave this world alone
So who gives a fuck about the things you own?

Osobiście jestem w drużynie autorki płyty „A Little Deeper”.

Tenis, brylanty, rap – te pojawiające się niezbyt często na Slow Foot tematy to tak trochę na marginesie czegoś, co od dawna nie daje mi spokoju. Mianowicie: czy można oglądać piłkę bez wyrzutów sumienia?

***

Jakiś czas temu mogliśmy przekonać się po raz kolejny, że świat mediów zidiociał. Oto, jak się okazało, tematem dnia, „jedynkami” niemal wszędzie, były wypowiedzi niejakiej Meghan. Może to źle świadczy o mnie, ale nie miałem bladego pojęcia, o kogo chodzi.

Okazało się, że to księżna Sussexu, żona Henryka (zawód wyuczony: książę Sussexu), członkini brytyjskiej rodziny królewskiej. Zapewne ta 40-letnia aktorka, znana m.in. z serialu „Suits”, powiedziała coś istotnego i kontrowersyjnego i – biorąc pod uwagę jej obecną funkcję – należało o tym w gazetach, telewizji i tzw. portalach społecznościowych wspomnieć, ale – powtórzę – robienie z jej wywiadu newsa dnia, tygodnia czy może miesiąca, świadczy o głupocie mediów. Oczywiście pojawia się w tym miejscu pytanie (zadane chociażby przez Woody’ego Allena w „Annie Hall”): czy głupota mediów to cyniczne dostosowywanie się do poziomu intelektualnego odbiorcy, czy też media tworzą faktycznie idioci?

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Meghan wywołała intelektualny zamęt, którego nie zdołałby wzbudzić XIV Dalajlama ogłaszając, że przechodzi na satanizm, trafiłem w „Guardianie” na tekst o zbliżających się mistrzostwach świata w piłce nożnej. Odbędą się, jak wiadomo, w Katarze. To, że imprezy sportowe mają miejsce w bandyckich krajach, ba – to, że potężna część europejskiego sportu jest w rękach biznesmenów z państw, w których łamane są prawa kobiet czy mniejszości seksualnych, to sprawa oczywista. Przyzwyczailiśmy się do tego, jak do goli Ronaldo, dryblingów Messiego czy trzech punktów zdobytych w lidze przez Manchester City. I chyba coś jest z nami nie tak, skoro się przyzwyczailiśmy.

Jedząc schabowego, nie puszczasz sobie filmu, który pokazuje proces jego produkcji. Oglądając najbliższe MŚ, raczej też nie pomyślisz o tym, jakim kosztem je zorganizowano, że przy budowie stadionów, które – jak te brazylijskie – będą potrzebne pewnie tylko na miesiąc, ginęli ludzie. Gdy telewizja będzie relacjonować katarskie zmagania reprezentacji piłkarskich, w przerwie meczu nie polecą odcinki dokumentu „Jak budowano stadiony w Katarze”, lecz reklama płynu do czyszczenia rur, zwanego Coca- Colą, albo jakiegoś szczocha, nazbyt uprzejmie określanego jako piwo.

Czego dowiedzieliśmy się z „Guardiana”? Według brytyjskiej gazety, odkąd rozpoczęły się prace nad organizacją mistrzostw świata w Katarze, życie straciło 6,5 tys. imigrantów – mówimy o okresie od 2010 do 2021 r., bez ostatnich miesięcy (w raporcie nie uwzględniono ofiar z Filipin czy Kenii). Rząd tego kraju kontruje te dane stwierdzeniem o niewielkim procencie zgonów wśród ponad 1,4 mln pracowników, o podjęciu kroków w celu poprawy warunków pracy oraz o nakładaniu kar na firmy, które nie dbają o zdrowie zatrudnionych osób.

Bujać to my, panowie szlachta. O łamaniu praw ludzi pracujących w Katarze przy organizacji największej piłkarskiej imprezy świata słychać było już ładnych parę lat temu. Teraz nagle wrócił ten temat w związku z raportem „Guardiana”. Znów ucichł, a przed samym turniejem pewnie znów się pojawi. A parę dni po finale zapewne ponownie.

Są tacy, co uważają jednak, że szafa gra. Xavi, trenujący Al Sadd z katarskiej Dohy, stwierdził: – To prawda, że w Katarze nie ma demokracji, ale ludzie są szczęśliwi. Są zachwyceni rodziną królewską, fotografują ją w samochodzie. Władza dba tu o swoich obywateli. Boże, co za cymbał. Wiem, że nie sra się we własne gniazdo, ale czasem naprawdę lepiej nic nie mówić.

Na szczęście są i tacy, którzy widzą, że w państwie położonym we wschodniej części Półwyspu Arabskiego nie wszystko – najdelikatniej rzecz ujmując – jest tak, jak być powinno.

Toni Kroos skrytykował fakt, że mistrzostwa odbędą się w Katarze, nawiązał również do koszmarnych warunków pracy robotników. Swoje zdanie wyrazili zawodnicy reprezentacji Norwegii przed meczem z Gibraltarem. Co ciekawe, ponoć jako pierwsi zabrali głos w tej w sprawie przedstawiciele Tromsø IL, klubu norweskiej ekstraklasy. Chcą bojkotu mistrzostw okupionych ludzką krwią. Może cieszyć fakt, że większość ankietowanych Norwegów chciałoby tego samego.

Nie są to jedyne głosy ze świata futbolu skierowane przeciwko mistrzostwom mającym się odbyć w państwie mającym w głębokim poważaniu prawa człowieka, w którym np. za homoseksualizm można dostać trzy lata (inna sprawa, ze wielu naszych patriotycznie wzmożonych kibiców to prawo chętnie by przeniosło na polski grunt).

Co prawda można w tym miejscu nieco cynicznie – nie kierując tego domniemanego zarzutu, broń Boże, w stronę Kroosa i jego kolegów z Die Mannschaft czy też norweskich piłkarzy – zastanawiać się, czy bunt przeciwko kopaniu piłki w Katarze nie bierze się z wygody. W końcu fajniej byłoby to robić gdzieś bliżej i przy temperaturze, która nie odbiera chęci życia.

Czy taki bunt ma szansę coś zmienić? Pamiętam, jak kiedyś Florentino Pérez, prezes Realu Madryt, zainteresował się Marco Verrattim, pomocnikiem PSG. Pisało się, że sugestia szefa paryskiego klubu Nassera Al-Khelaïfiego (zgadnijcie, skąd pochodzi?), iż nagle jego koledze po fachu ze stolicy Hiszpanii może być trudniej robić interesy w jego kraju, szybko storpedowała plany pozyskania włoskiego gracza. Prawda to czy nie – ta anegdota ukazuje realny problem, dotyczący nie tylko piłki. Szejkowie mają realną władzę (PSG jest przecież państwowym klubem) i pokazują, że nawet ważne persony ze Starego Kontynentu mogą im skoczyć.

Mam przed sobą „Plus Minus” (nr 13), weekendowe wydanie „Rzeczpospolitej”, konkretnie ciekawy artykuł „Wieje wiatr historii” Kamila Kołsuta. Autor pisze o protestach przeciwko MŚ w Katarze i igrzyskom olimpijskim w Chinach (Katar, Chiny, Rosja… Sportowe władze – powtórzmy – lubią sprzedawać wielkie imprezy bandytom). Autor wspomina o tym, że gdy szef Houston Rockets poparł w tweecie wolnościowe dążenia mieszkańców Hongkongu, chińskie władze na kilka tygodni zablokowały transmisje meczów NBA. Podobny los spotkał Premier League, gdy Mesut Özil (wtedy Arsenal, dziś Fenerbahçe) wypowiedział się w sprawie prześladowanych przez Państwo Środka Ujgurów. To, że były gracz m.in. Realu Madryt popiera prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana (był świadkiem na ślubie Özila), który również z praw człowieka nie uczynił sztandaru swej polityki, to już inna historia.

Jak widać, możemy marudzić o prawach człowieka, demokracji itp., ale możnym tego świata – znów powtórzenie – możemy skoczyć.

Zgadnijcie, z kim Chiny wygrały walkę o organizację zimowych IO? Z Kazachstanem. Też fajny kraj. Zgadnijcie, jaki napis na koszulkach mieli piłkarze Arsenalu? „Visit Rwanda”. Taką wyliczankę można pewnie ciągnąć do Dohy.

Można by dalej wymieniać przykłady łamania praw człowieka, hipokryzji FIFA, MKOl-u, sportowców, kibiców, dziennikarzy. Tyle że mi się nie chce. Sam biorę udział w tym cyrku, więc mogę sobie przypomnieć co najwyżej najsłynniejszą kwestię z „Rewizora” Mikołaja Gogola.

Zabrzmi to paradoksalnie, ale podczas FIFA World Cup Qatar 2022™ (21.11-18.12.2021) najbardziej będą kibicował reprezentacjom, które ten turniej zbojkotują (niech zorganizują jakiś alternatywny, mniejszy). Choć nie wierzę, że do tego dojdzie.

Gdy Lewandowski, Ronaldo czy Messi będą zdobywać bramki w Dosze czy Zakrze, a Keylor Navas, Courtois bądź Neuer wyciągać na stadionach jednorazówkach strzały nie do obrony, pewnie szybko zapomnę – choć mam nadzieję, że nie – o martwych robotnikach i innych ofiarach, niekoniecznie mających jakikolwiek związek z „najważniejszym piłkarskim świętem”.

Marcin Wandzel

PS A wracając do Florentino Péreza, ojca założyciela Superligi, o którym trąbią wszystkie media – z rozbawieniem śledziłem patetyczne, twitterowe wpisy przeciwko nowym rozgrywkom, które pewnie i tak nie wystartują. Ja każdemu, kto wkłada kij w mrowisko, kto rzuca wyzwanie paramafiom, ukrytym za skrótami UEFA (Aleksander Čeferin, prezydent tej organizacji, opowiadający o „wartościach”, to dowcip roku) i FIFA, kibicuję z całego serca. Zwłaszcza że współczesna piłka stała się – poza wielkimi meczami – strasznie nudna i gorzej chyba być już nie może. Tyrady przeciwko Superlidze, płynące z ust ludzi pokroju wspomnianego Čeferina czy szefa FIFA Gianniego „Katar zrobił wielkie kroki ku ochronie praw człowieka” Infantino, tylko wzmacniają moje kibicowanie nowemu, futbolowemu projektowi.

Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Warto jednak przeanalizować całą sytuację, zamiast od razu uderzać w wysokie tony, ględząc o śmierci futbolu. No chyba, że ma się interes w istnieniu obecnych monopoli piłkarskich. Naprawdę ogromna niechęć czy czasem wręcz tępa nienawiść do pomysłu Péreza, może zadziwić. A ma on, abstrahując od tego, czy komuś podobają się jego pomysły, czy nie, wiele ciekawego do powiedzenia na temat współczesnego futbolu.

Na wnioski przyjdzie czas i być może znajdę wolną chwilę, gdy będziemy wiedzieć więcej, żeby napisać o Superlidze. Niestety, nie jestem tak mądry jak nasi profesjonalni dziennikarze od piłki, żeby już dziś wszystko wiedzieć.