Osobiste wycieczki (9). Wczorajszy „mecz”

W sobotę, krótko przed siedemnastą, na stadionie w Łodzi po raz ostatni zagwizdał arbiter Bartosz Frankowski. Do tej pory nie udało się ustalić, jaką dyscyplinę sportu uprawiali gracze ŁKS-u i Górnika Zabrze.

Czytałem ostatnio ciekawy artykuł Krzysztofa Rawy w „Plusie Minusie” na temat kobiecego tenisa, tego, jak panie walczyły o swoje; o to, by nie być traktowane jak sportowcy drugiej kategorii. W walce pomógł im m.in. koncern tytoniowy. Dziś rzecz nie do pomyślenia, wtedy jeszcze świadomość tego, jak bardzo fajki są szkodliwe, nie była czymś oczywistym.

Lektura artykułu Rawy oraz zapowiedź/reklama meczu Lech – Legia, który transmitowała też telewizja państwowa, skłoniły mnie do – bynajmniej nie jakichś głębokich – rozważań na temat etyki reklamy. Mianowicie: czy etyczne jest reklamowanie syfu? Nie ma oczywiście co porównywać szkodliwości palenia ze skutkami ubocznymi, jakie niesie ze sobą oglądanie sponsorowanych przez pewien bank rozgrywek. Niesmak jednak pozostaje, gdy próbuje się sprzedawać trabanta jako chevroleta. Swoją drogą, ta zapowiedź powrotu ekstraklasy do TVP niezbyt udana. To znaczy jak na standardy tej telewizji nie jest to może tragedia, ale jednak luz jest trochę taki… sztywny. No i dlaczego Jacek Kurowski przebrał się za Adolfa Hitlera?

W sumie nie ma się może nad czym rozczulać. Trudno, żeby Canal+ mówił o sprzedawanym przez siebie produkcie, że jest do niczego, a Jacek Laskowski, iż nie należy się spodziewać fajerwerków na meczu Lech – Legia.

Nie oglądałem jednak pojedynku Kolejorza z Wojskowymi, lecz mecz ŁKS-u z Górnikiem. Kibicowanie zabrzanom to jedyne, co mnie trzyma przy tej lidze.

***

Przejdźmy od razu do rzeczy. Łodzianie, pod wodzą nowego trenera – Wojciecha Stawowego, byli po prostu żałośni. Szkoda, że nie można ich od razu relegować do B-klasy. Każde zagranie na swojej połowie stanowiło zagrożenie dla Arkadiusza Malarza, jakikolwiek kontakt z piłką był najwyraźniej torturą dla gospodarzy. I z tym beznadziejnym ŁKS-em górnicy ledwo wygrali. Podopieczni Marcina Brosza powinni stracić ze dwie bramki, ale ełkaesiacy, którzy jakimś cudem tworzyli sytuacje bramkowe, postanowili udowodnić, że rozmiary bramki – 244 cm wysokości i 723 cm szerokości – są przynajmniej trzy razy za małe.

Jedyny gol był – poza strzałem Giorgosa Giakoumakisa – pochodną złego przyjęcia Igora Angulo (podanie i tak chyba nie było skierowane do niego) i kiepskiej interwencji jednego z obrońców łodzian. Trafienie Greka dało 14-krotnemu mistrzowi Polski pierwsze (!) wyjazdowe zwycięstwo w tym sezonie.

Źle wyrzucony aut przez jednego z graczy gości idealnie podsumował pierwszą odsłonę meczu na Stadionie MOSiR-u. Nawet lepiej niż farfoclowata akcja bramkowa.

O drugiej odsłonie nie ma co pisać. Może i ŁKS to Rycerze Wiosny, ale wczoraj byli jak ten rycerz z Monty Pythona, który obsrał zbroję. No właśnie, lepiej było włączyć „Latający cyrk”. Często o jakiejś beznadziejnej akcji meczowej pisze się, że to „istny Monty Python”. Polska liga to nie Monty Python, to debilowaty standuper albo Jerzy Kryszak tysięczny raz udający Wałęsę.

Całe szczęście, że spotkanie komentował Tomasz Ćwiąkała i że pod zaserwowane znęcanie się nad futbolem podłożono głosy z trybun. Gdyby do słabego Kamila Kosowskiego dołączył np. Wojciech Jagoda, a odgłosy kibiców nie leciałyby z taśmy, chyba bym nie dał rady wytrwać 90 minut.

Trzeba też dodać, że wyżej opisane wygibasy nie są wyłącznie specjalnością drużyn walczących o utrzymanie. Ekipy z czołówki też potrafią zaserwować koszmarny paździerz.

***

Patrząc na wyczyny piłkarzy z Łodzi oraz Zabrza, pomyślałem o zmarłym w piątek Jerzym Pilchu, słynnym pisarzu i felietoniście, ale też wielkim kibicu, oraz o jego pięknych i efektownych zdaniach, takich jak: „Nie wiedziałem, że Tottenham jest taką Cracovią” czy „Po hiszpańsku umiem tylko: «Real Madryt»” (to z felietonu, w którym pisał o tłumaczeniach prozy Gabriela Garcíi Márqueza). Ciekawe, co zmarły autor „Spisu cudzołożnic” pomyślałby o tym meczu. Pewnie na przekór napisałby coś pozytywnego.

Mnie brak i przekory, i talentu, więc napiszę tylko tyle: panowie, ja wiem, że koronawirus, że mieliście trzy miesiące przerwy, ale miejcie trochę litości.

Marcin Wandzel