Seans piłkarski (109). Futbolowa gorączka. Jak powstawała Premier League

W „najlepszej lidze świata” grały tylko trzy kluby: Blackburn Rovers, Manchester United i Arsenal.

Tak przynajmniej wynika z czteroodcinkowego miniserialu „Fever Pitch. The Rise of the Premier League”.

Oglądałem go co prawda niemal z zachwytem, a nostalgia wylewała mi się uszami. Po ostatnim odcinku przyszła jednak pora na refleksję. Ale po kolei.

Syf w angielskiej piłce, z którym nie umiano sobie poradzić na początku lat 90., sprawił, że rzutcy biznesmeni postanowili ją lepiej opakować, sprawić, by tzw. normalny człowiek nie bał się pójść na stadion lub miał ochotę włączyć teleodbiornik. Chęć zarobku miała też znaczenie stosunkowo zasadnicze. Sezon 1992/1993 odbył się już pod szyldem „Premier League”, która zastąpiła swą brzydszą poprzedniczkę, Football League First Division. I to stanowi punkt wyjścia „Fever Pitch” (nie mylić z kapitalną książką Nicka Hornby’ego i jej nieudaną adaptacją z Colinem Firthem w roli głównej).

W czterech odcinkach dokumentu BBC dzieje się tyle, że gdy o tym pomyślę, trudno uwierzyć, że tak wiele wątków udało się zmieścić w tak krótkim czasie, nie wywołując w widzu uczucia, że obcuje z chaotycznym wideoklipem.

„Futbolowa gorączka” skupia się na pierwszych kilku latach Premier League. Jak wspomniałem, wątków jest mnóstwo. Rupert Murdoch i kibicowskie protesty przeciwko „rozgrywkom bogaczy”; Jack Walker, Kenny Dalglish i mistrzostwo Blackburn; Éric Cantona i jego atak na kibica Crystal Palace; problemy Keitha Gillespiego i Paula Mersona; „The Class of 92” Manchesteru United; piłkarze w roli modeli, gwiazd telewizji i generalnie popkultury; Wenger kontra Ferguson (Fergie to taki buc, że José Mourinho wypada przy nim jak facet, który wygrał casting na Świętego Mikołaja)… Jak widać, działo się.

I, powtórzę, ogląda się to świetnie. Czy to rekin biznesu, czy wkurwiony kibic, czy zawodnik po przejściach, czy stuprocentowy profesjonalista – raczej nikt tu nie przynudza. Najmocniejszym punktem serialu są, rzecz jasna, archiwalia: kluczowe wydarzenia dla pierwszych sezonów ligi, fragmenty jej meczów, wypowiedzi bohaterów rozgrywek – ja mógłbym tego typu kawałki oglądać bez końca.

Skoro jest tak dobrze, to dlaczego pojawia się mnóstwo wątpliwości? Posłużę się recenzjami z IMDb: „Powinni to nazwać «Fever Pitch. The Rise of Man United»”; „Zapewne fanom United serial się spodoba (…). Ale nazywanie tego historią Premier League, to bezczelne kłamstwo. Serial dotyczy WYŁĄCZNIE United”; „To program o Manchesterze United (…), a w czasie, który serial obejmuje, w Premier League grały 22 drużyny”; itd., itd.

Uważam, że te oceny są niesprawiedliwe. To nie jest produkcja wyłącznie o United, to produkcja wyłącznie o United, Blackburn i Arsenalu.

„OK, pacanie – skontruje moje wyzłośliwianie się – fan Czerwonych Diabłów. – Powiedz mi, kto wygrywał najlepszą ligę świata przez pierwsze kilka – ba, kilkanaście – sezonów? Chyba nie Tottenham, Liverpool czy inny West Ham? Osiem razy MU, trzy razy Kanonierzy i raz Rovers. Historię piszą zwycięzcy”.

To prawda. W pierwszych dwunastu sezonach angielskiej superligi (tak były nazywane te rozgrywki, gdy powstały; brzmi to wręcz ironicznie w kontekście niedawnej wojny między UEFA a pomysłodawcami Superligi, w której to wojnie Angole stanęli po stronie „futbolowych romantyków” z Unii Europejskich Związków Piłkarskich), wygrały ją zaledwie trzy zespoły. Trzeba było dopiero dziengów Romana Abramowicza i wejścia z buta Mourinho, by dopisać do listy zwycięzców nowy team, Chelsea.

„Historię piszą zwycięzcy”. Tak, mam to powiedzenie podkreślone na czerwono w słowniku komunałów. Ale co z tego? Czy piłka nożna jest ciekawa jedynie dzięki wygranym? No nie. Wzbudza emocje również z powodu tych, którzy doznają porażek czy nawet klęsk. Olanie przez twórców serialu innych klubów, niż wymieniona trójca, jest najzwyczajniej w świecie nie fair.

Nie kojarzę, żeby słowem wspomniano w „Fever Pitch” o ostatnim mistrzu Football League First Division, Leeds United. Dlaczego pominięty zostali The Reds, wcześniej seryjnie zdobywający majstra? Co więcej, w latach 80. robiący to na zmianę z derbowym rywalem, The Toffees. Pytań można zadać od groma.

Gdyby opisywany miniserial poświęcony był tylko zwycięskim klubom i ludziom, którzy przez karierę przeszli suchą stopą – OK, niech będzie. Ale przecież pojawiają się też ci, którzy co prawda swoje wygrali, lecz dostali również po łbie: wspomniany wyżej Gillespie – hazardzista niechciany na Old Trafford, który w końcu ogłosił bankructwo. Jest też jego słynniejszy kolega po fachu, też przywołany Merson, wiodący iście rockandrollowy tryb życia. Cantona – i do niego wrócę – również swoje wycierpiał, choć jak zawsze pręży klatę. Sensacyjny mistrz Blackburn Rovers? Potem już nigdy nawet nie powąchał podium; etc., etc.

Obejrzałem „Futbolową gorączkę” niemal z zachwytem, a teraz narzekam, jakbym oceniał „Ligę+ Extra” z Marciniakiem i Gleniem. Po prostu po obejrzeniu produkcji BBC poczułem się tak, jakbym skończył serial kryminalny, który bardzo mnie wciągnął, ale przy napisach końcowych ostatniego odcinka nagle zacząłem zdawać sobie sprawę z luk scenariuszowych, rozczarowującego zakończenia (nie miałem pojęcia, że całość ma tylko cztery odsłony) i paru innych braków.

Ta czy siak, gorąco polecam „Fever Pitch” (u nas do obejrzenia na player.pl i canalplus.com). Jest świetnie zrobiony, arcyciekawy, a archiwalia – powtórzę – są fascynujące.

A w ogóle to angielska superliga powstała tylko po to – znów się wyzłośliwię – by komentatorzy Canal+ Sport mogli wypowiadać swoje ulubione: „W erze Premier League”, które pojawia się przy podawaniu wszelkich statystyk. Brzmi to idiotycznie. W sezonie 1992/93 mieliśmy do czynienia jedynie ze zmianą nazwy rozgrywek, nie dyscypliny sportowej, którą uprawiali zawodnicy Manchesteru United, Blackburn Rovers oraz Arsenalu. A także innych klubów drużyn. Tak, były też inne kluby.

Może pojawią się w następnym sezonie. Niestety, nie znalazłem informacji na temat tego, czy BBC ma takowy w planach.

Marcin Wandzel