Seans piłkarski (93). Looking for Manchester

Mam wrażenie, że tytułowe miasto znam lepiej niż to, w którym mieszkam.

Naoglądałem się wszak dokumentów o manchesterskim futbolu, choć paradoksalnie nie lubię ani United, ani City.

Znam to wszystko na pamięć. Wiadomo, że pojawi się Mani, basista The Stone Roses, że pewnie ktoś wspomni Liama Gallaghera z Oasis, będzie klub The Haçienda, w którym lubili się bawić „piękni, młodzi i bogaci” itd. Na marginesie, zawsze podobał mi się związek manchesterskiego futbolu z manchesterską muzyką.

I pewnie obejrzałbym „Looking for Manchester” z większą przyjemnością, gdybym wciąż lubił Premier League tak bardzo, jak kiedyś, gdy starałem się obejrzeć każdy mecz emitowany w tv, łącznie z hitami typu Stoke – Bolton. Dawna miłość niemal wygasła, obecnie jej resztki podtrzymywane są jedynie przez Spurs José Mourinho.

Kim dla United jest Éric Cantona, który oprowadza nas po Manchesterze w filmie Bernarda Faroux – wiadomo. Ikona klubu, wybitny piłkarz, ale też nietuzinkowa osobowość, co nie jest bez znaczenia. Jeden nazwie go geniuszem, inny pozerem – tak czy siak, ma chłop coś w sobie, co widać chociażby po udanej karierze aktorskiej.

Najciekawsze w „Looking for Manchester” jest przedstawienie kibicowania z punktu widzenia oddanych fanów, których dzieli co prawda nienawiść do rywala, ale łączą te same problemy. Oto ładna dziewczyna, kibicka City, opowiada o tym, jak przez jej pasję padł jej związek. Oto kibic United zwierza się, że miłość do ekipy z Old Trafford była przyczyną jego rozwodu.

W tym dokumencie – w przeciwieństwie do tego, co miało miejsce w „Looking for Athènes” – Króla Eryka jest więcej. Przemawia nawet z gołą klatą wklejony w mury miasta. Kabotyn? Może. Ja typa lubię. Kiedy przechadza się, brodaty i brzuchaty, wzbudza sympatię (choć brzuch zapuścił chyba dopiero na Ateny). Widać, że chłop jest jakiś. I nawet jeśli pozuje, to ma się wrażenie, że to poza wymyślona przez niego, nie przez sztab piarowców czy kogo tam jeszcze.

***

No więc kłócą się fani dwóch klubów z Manchesteru, który lepszy. Kto ma rację? „Looking for Manchester”- mówiąc pół serio – przyznaje ją fanom Czerwonych Diabłów.

Jest 20 września 2009 roku, Old Trafford. Widzimy na trybunach bohaterów filmu w stanie przedzawałowym, bowiem jest doliczony czas gry, a na tablicy wyników czytamy: „3:3”. Nagle Michael Owen, który ostatnio do siatki trafił chyba wtedy, gdy wspomniani Stone Roses nagrywali debiutancki album, dostaje świetne podanie od Ryana Giggsa i trafia na 4:3. Szalona radość piłkarzy i kibiców MU, rozpacz grajków i fanów City.

Szczerze mówiąc, potrzeba mi było „Soccerboxu Gary’ego Neville’a” z Owenem w roli głównej, żeby sobie przypomnieć, iż były napastnik Liverpoolu grał w drużynie Alexa Fergusona.

***

Warto włączyć „Looking for Manchester”, nawet jeśli ktoś wszystkie te historie zna na pamięć. I szkoda tych wszystkich wariatów (i wariatek!), którzy obecnie wielkie i mniejsze mecze mogą oglądać jedynie w domach.

„Looking for Manchester” (reżyseria:  Bernard Faroux; scenariusz: Bernard Faroux, Olivier Wicker; 52 min.; Francja 2010)

Marcin Wandzel