Archiwum sierpień, 2013

  • Alfabet Futbolowego Globtrotera. D jak Dzierżoniów

    Dzierżoniów, czyli pierwszy mój dalszy wyjazd z Lechią. Traf chciał, że była to ostatnia kolejka sezonu 1993/94; moja Lechia, jak zwykle, broniła się przed spadkiem. Musiał zajść wyjątkowo korzystny zbieg okoliczności, byśmy się w drugiej lidze utrzymali. Czytaj dalej...

  • TOP 250. Siniša Mihajlović (200.)

    Subiektywny ranking najlepszych piłkarzy świata ostatniego ćwierćwiecza. Na pozycji 200. Siniša Mihajlović. Serbski obrońca ur. w 1969 r. w miejscowości Vukovar (wtedy Jugosławia, dziś Chorwacja). Typowy Serb (za takiego się uważa ze względu na pochodzenie ojca) – zadziorny, nerwowy i waleczny. Znakomity piłkarsko, umiejętnie kierujący defensywą, jeden z najlepiej bijących rzuty wolne, jakich miałem okazję oglądać. Zaczynał w NK Borovo (41/5). Później FK Vojvodina (75/20), Crvena zvezda Belgrad (55/15), obie rzymskie potęgi (Roma 69/7, Lazio 221/38), w międzyczasie Sampdoria (155/21) i koniec zawodniczej kariery w Interze (43/6). Piłkarz wielce utytułowany – w FKV Mistrz Jugosławii (1989), w Crvenej dwukrotnie (1991, 1992), z klubem z Belgradu także dwa największe trofea – Puchar Europy i Puchar Interkontynentalny (1991). W Lazio Scudetto (2000), dwa razy Coppa Italia (2000, 2004), Superpuchary Włoch (1998, 2000), Puchar Zdobywców Pucharów i Superpuchar Europy (1999). Z Interem Scudetto (2006), Puchary Włoch (2005, 2006) i Superpuchar (2005). W reprezentacji Jugosławii 63 mecze i 10 goli (w tym jeden mecz dla SiC). Grał w MŚ 1998 i Euro 2000. Dwukrotnie wybierany był do drużyny roku przez ESM (Europejskie Media Sportowe) – w sezonach 1998/99 i 1999/00. Jest rekordzistą Serie A pod względem ilości bramek zdobytych bezpośrednio z rzutów wolnych (27 trafień). Łącznie w karierze 722 mecze i 122 zdobyte gole. Aktualnie jest selekcjonerem reprezentacji Serbii. O jego osobistych porachunkach z trenerem Chorwatów, pisaliśmy tutaj. *** Kilka rzutów wolnych w wykonaniu Serba: [tube]AVP-4toOmnM[/tube] Dariusz Kimla Czytaj dalej...

  • Typera część trzecia

    Druga kolejka naszego typera jest już wspomnieniem… Bezbramkowy remis w Manchesterze, derby Pireusu dla Olympiakosu. Mecz Lille z Saint Etienne kompletnie mnie rozczarował. Jako że jestem fanem Ligue 1 pozwolę sobie stwierdzić, że było to 90 minut nudy i dramatu… Pierwszym samodzielnym liderem został Asecond17 który w dwóch kolejkach uzyskał 23 punkty. Podium uzupełniają Pilar z 22 punktami i Panda z 19 oczkami. Wyniki 2. kolejki typera: Lille – Saint Etienne 1:0 Wisła Kraków – Lech Poznań 2:0 Olympiakos – Atromitos 2:1 Torino – Sassuolo 2:0 Vasco – Corinthias 1:1 St.Pauli – Dynamo Drezno 2:1 Manchester United – Chelsea FC 0:0 Joker: Pytaliśmy ile czerwonych kartek zostanie pokazanych we wszystkich siedmiu, typowanych spotkaniach. Zawodnicy grali czysto i nie została pokazana żadna czerwona kartka. Tabela graczy po drugiej kolejce: 23 punkty – Asecond17 (12) 22 punkty – Pilar (11) 19 punktów – Panda (12) 17 punktów – Potok (10) 15 punktów – michaju (10) 11 punktów – Rafał Sahaj (0) 10 punktów – Stoiczkow8 (2) 10 punktów – CzaQs (3) 10 punktów – piciarm (4) 9 punktów – Piotr Dzikowski (4) 9 punktów – Dariusz Kimla (4) 9 punktów – maq (5) 9 punktów – Sparagmos (5) 8 punktów – Grzegorz Ziarkowski (3) 8 punktów – Paweł Król (4) 8 punktów – akecaj (5) 8 punktów – rooney (6) 7 Punktów – Lepinio (7) 6 punktów – Marcin Wandzel (0) 5 punktów – Tomek_bauns (5) 5 punktów – Michał Mormul (0) 4 punkty – Damian Wójcik (0) W trzeciej odsłonie typera wybraliśmy dla Was następujące spotkania: Niedziela, 01.09.13 ( w nawiasie moje typy) Real Madryt – Athletic Bilbao (12:00) (2:0) Arsenal – Tottenham (17:00) (1:0) Dynamo Kijów – Dnipro (17:30) (3:0) Marseille – Monaco (21:00) (2:1) Boca Juniors – Velez (21:15) (2:0) Poniedziałek, 02.09.13 Podbeskidzie – Korona (18:00) (1:0) Lok. Plovdiv – Lok. Sofia (20:00) (2:0) Joker: Ilu zawodników strzeli dwie lub więcej bramek we wszystkich siedmiu spotkaniach? (1 zawodnik) Typujemy do niedzieli 01.09 do godziny 11:59. O co gramy? – Książka „Skromność Mistrza” – Iker Casillas – Książka „Deyna” – Stefan Szczepłek – Książka „Tajemnica Mundialu” – Roman Hurkowski, Przemysław Łonyszyn – Szalik Interu Mediolan – Koszulka reprezentacji Portugalii. Wszystkim graczom życzymy powodzenia! Czytaj dalej...

  • Słomiany zapał (1)

    Piłka to chwile euforii, a na dłuższą metę szron na skroniach i zakola. Czytaj dalej...

  • Retro. Polska – Węgry. Ostatni mecz przed wojną

    „Węgrzy dali specjalny dowód głębokiej przyjaźni nie odwołując swego przyjazdu do Warszawy, mimo chmur gromadzących się na horyzoncie i postąpili inaczej niż Niemcy, którzy odwołali wyznaczony na ten sam dzień mecz w Szwecji” – pisał „Przegląd Sportowy”. 27 sierpnia 1939 roku Polacy zagrali jeden z najlepszych meczów w przedwojennej historii. Cała Europa przygotowywała się do zbliżającej się wielkimi krokami wojny. W Polsce także trwała mobilizacja. Niespodziewanie dodatkową siłę do walki i nadzieję dali rodakom polscy piłkarze, którzy w obecności 20.000 widzów na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej w Warszawie zmierzyli się z Węgrami, wicemistrzami świata z 1938 roku. Trener reprezentacji Józef Kałuża otrzymał dodatkowe wsparcie szkoleniowe od Anglika Alexa Jamesa. To właśnie James (nie było go na stadionie podczas meczu) ustalał taktykę na mecz z Madziarami. Mieliśmy grać defensywnie. James zaryzykował, pozwalając zadebiutować w podstawowym składzie trzem zawodnikom: Edwardowi Jabłońskiemu (Cracovia), Henrykowi Jaźnickiemu (Polonia Warszawa) i Pawłowi Cygankowi (Fablok Chrzanów). W 31. minucie Jaźnickiego zmienił czwarty debiutant Stanisław Baran (Warszawianka). Dwa ciosy faworytów Spotkanie rozpoczęło się o godz. 17.00. Była upalna niedziela. Fiński sędzia Esko Pekkonen (sędziował w 1936 roku mecz Łotwa-Polska, wygrany przez biało-czerwonych 6:2) wyprowadził obie jedenastki na murawę. Od pierwszego gwizdka inicjatywę przejęli goście, jednak w polskiej bramce świetnie spisywał się golkiper Brygady Częstochowa, Adolf Krzyk. Wicemistrzowie świata znaleźli na niego sposób w 14. minucie. Po centrze Janosa Gyetvaia, Jabłoński uchylił się przed piłką. Futbolówka spadła pod nogi Gyuli Zsengellera, który strzałem „pod sztangę” zapewnił przyjezdnym prowadzenie. Biało-czerwoni próbowali wyrównać, ale uderzenie Ernesta Wilimowskiego na rzut rożny sparował Ferenc Sziklai. Goście przeważali i swoją dominację udokumentowali drugim golem. W 30. minucie po akcji Gyetvaia z Gezą Toldim, Sandor Adam podwyższył prowadzenie Węgrów. Od momentu straty drugiego gola z Polaków zeszło ciśnienie. Niemający nic do stracenia gospodarze rzucili się do ataku. Próbują Wilhelm Góra, Edmund Giemsa i Cyganek. Polacy zdobywają gola w 33. minucie. Ewald Dytko zagrywa do Leonadra Piątka, który zagraniem głową uruchamia Wilimowskiego. Genialny snajper przerzuca piłkę nad Sziklaiem i jest 1:2. Na marginesie: Dytko popisał się jedną z najbardziej heroicznych interwencji w meczu. Gdy Madziarzy wykonywali korner, piłkarz Dębu Katowice wybił piłkę głową z naszego pola karnego w jednym ręku ściskając spodenki, w których chwilę wcześniej pękła guma… Do przerwy biało-czerwoni walczą, atakują, jednak Sziklai nie daje się pokonać. Przygniatająca przewaga Po zmianie stron Polacy całkowicie przejęli kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami. Potwierdziły się doniesienia dziennikarzy z Budapesztu, o tym, że Węgrzy są w słabszej dyspozycji i mają kłopoty kondycyjne. W defensywie biało-czerwonych świetnie spisywali się Giemsa i Władysław Szczepaniak, Góra całkowicie wyłączył z gry prawą stronę węgierską, a motorem napędowym naszej reprezentacji był wszędobylski Dytko. Genialny Wilimowski niespodziewanie znalazł partnera do gry z przodu w ambitnym Cyganku, który bez kompleksów walczył przed dwudziestotysięczną publicznością tak, jakby grał na boisku w Chrzanowie. W 64. minucie Jabłoński podaniem spod linii bocznej własnej połowy posłał w bój Piątka, a ten z kolei zagrał do Wilimowskiego. Snajper z Chorzowa z łatwością uwolnił się od kryjącego go obrońcy i z bliska umieścił piłkę w rogu węgierskiej bramki. W 74. minucie Krzyk broni uderzenie z kilku metrów Zsengellera. Chwilę później po zagraniu Barana, Sandor Biro zatrzymuje piłkę ręką w polu karnym i sędzia Pekkonen bez wahania pokazuje na rzut karny, który na bramkę zamienia grający z obandażowaną ręką Piątek. W 76. minucie Wilimowski wbiegł między Karolyego Kissa oraz Biro i potężnym strzałem zdobył czwartą bramkę dla Polaków. Wilimowski Słaby adwokat Biało-czerwoni do końca spotkania skutecznie się bronili, mimo iż rywale naciskali ze zdwojoną siłą. Dwukrotnie niecelnie uderzał Adam, z rzutów wolnych chybiał najlepszy w szeregach gości Janos Dudas, zaś Zsengeller posłał piłkę do siatki, lecz fiński arbiter odgwizdał pozycję spaloną. W ekipie wicemistrzów świata zawiodła największa gwiazda, dr Gyorgy Sarosi. Piłkarz Ferencvarosu był aplikantem sądowym i za kilka miesięcy miał zostać adwokatem. Polscy kibice dworowali sobie z piłkarza gości, twierdząc, że postawą na boisku potwierdza, iż poziom węgierskiej adwokatury nie stoi wysoko… Z kolei największe brawa od licznie zebranej publiczności zebrali nie polscy piłkarze, czy owacyjnie witani w stolicy rywale, lecz rezerwiści z maskami przeciwgazowymi przewieszonymi przez ramię, którzy w ostatniej chwili zostali wpuszczeni na stadion. Węgrzy spięli klamrę Znamienne były słowa prezesa PZPN, pułkownika Kazimierza Glabisza, który na pomeczowym bankiecie w Klubie Urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych powiedział: – Piłkarstwo polskie rozpoczęło swą historię powojenną od meczu z Węgrami. I kto wie czy dzisiejszy mecz nie jest ostatni przed wojną. Reprezentacja Węgier spięła zatem przedwojenną klamrę międzypaństwowych meczów kadry. W ciągu 18 lat uzbierało się ich 86. 26 pojedynków wygraliśmy, 15 zremisowaliśmy, 45 zakończyło się naszą porażką. Wygrana z aktualnymi wówczas wicemistrzami świata była jedynym zwycięstwem biało-czerwonych w 1939 roku. Wcześniej przegrali 0:4 z Francją oraz remisowali 3:3 z Belgią i 1:1 ze Szwajcarią. Na wrzesień zaplanowano towarzyską potyczkę z Bułgarią, a później kadra miała w planach wyjazd na mecz z Jugosławią w Belgradzie. Z powodu wojny spotkań nie rozegrano. 27 sierpnia 1939, stadion im. Wojska Polskiego w Warszawie Polska – Węgry 4:2 (1:2) 0:1 – Zsellenger (14 min.), 0:2 – Adam (30. min), 1:2 – Wilimowski (33. min), 2:2 – Wilimowski (64. min), 3:2 – Piątek (75. min., karny), 4:2 – Wilimowski (76. min) Polska: Adolf Krzyk – Wilhelm Góra, Edmund Giemsa, Władysław Szczepaniak, Ewald Jabłoński, Ewald Dytko, Leonard Piątek, Henryk Jaźnicki (31 min. Stanisław Baran), Ewald Cebula, Ernest Wilimowski, Paweł Cyganek. Węgry: Ferenc Sziklai – Karoly Kiss, Sandor Biro, Antal Szalai, Jozsef Turai, Janos Dudas, Sandor Adam, Gyorgy Sarosi, Gyula Zsellenger, Geza Toldi, Janos Gyetvai. Sędziował: Esko Pekkonen (Finalnadia) Widzów: 20.000 Grzegorz Ziarkowski Czytaj dalej...

  • Wczorajszy mecz. Manchester United – Chelsea 0:0

    Prawie 350 milionów funtów na boisku. I co? I nic! Wielkie okrągłe ZERO! Czytaj dalej...

  • Alfabet Futbolowego Globtrotera. C jak Calderón

    Estadio Vicente Calderón to stadion Atlético Madryt. Znajdujący się zresztą przy Paseo de los Melancólicos. Czyli Pasażu Melancholików. Czytaj dalej...

  • Wczorajszy mecz. Zambia – Zimbabwe 0:1

    Drugi odcinek z cyklu „Wczorajszy mecz”. W pierwszym były dwa kraje ze Środkowego Wschodu, dziś dwie ekipy z południowej części Afryki. Będzie sporo zdjęć i ciekawostek, zapraszam do lektury… Czytaj dalej...

  • Jordi Alba jak Jarek Jakimowicz

    Gdyby „Slow Foot” był gazetą, moglibyśmy mieć na ostatniej stronie kącik humorystyczny i zdjęcie z nagą panią. Czytaj dalej...

  • ŻALgiris, czyli ostatnia ofiara Grunwaldu

    Czekałem dwa tygodnie na to, by poznać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: czy Marek Zub jest faktycznie trenerskim geniuszem, a piłkarze ze stolicy Litwy mogą zagrać w poważnej fazie europejskich rozgrywek. Dostałem konkretną odpowiedź: w Salzburgu Żalgiris poległ 0:5. Żadna to przyjemność skopać leżącego. Niemniej wynik czwartkowej potyczki IV rundy eliminacyjnej Ligi Europy uzmysłowił nam bezmiar kompromitacji poznańskiego Lecha w tegorocznej edycji europejskich pucharów. Głównym winowajcą tej klęski jest Mariusz Rumak, szkoleniowiec Kolejorza. Żalgiris znaczy Grunwald Grunwald kojarzy nam się z historycznym polsko-litewskim zwycięstwem nad zakonem krzyżackim. W języku litewskim Grunwald to Żalgiris. Wychodzi na to, że ostatnią ofiarą Gruwaldu jest właśnie trener Rumak. I to ponad 600 lat po pamiętnej bitwie. W tej edycji Ligi Europy poznański klub miał nie lada przywilej, o którym polskie kluby mogą jedynie pomarzyć, mianowicie rozstawienie w każdej z eliminacyjnych rund. Oznaczało to, że rywalami Kolejorza będą drużyny absolutnie w jego zasięgu, a na przeciwnika z Francji, Rosji, Anglii, Hiszpanii czy Niemiec, Lech będzie mógł trafić dopiero w fazie grupowej. Nic, tylko grać, golić frajerów i zbierać punkty do rankingu UEFA. Owe rozstawienie wynikało głownie ze znakomitej postawy lechitów w pucharach za czasów Franciszka Smudy, Jacka Zielińskiego i trochę mniejszej zasłudze Jose Mari Bakero. Dzięki tym ludziom Rumak mógł i powinien spijać śmietankę, lekko, łatwo i przyjemnie awansując do fazy grupowej LE. Finowie uśpili czujność W starciach z fińską Honką poznaniacy nie zachwycili, a mimo to odnieśli dwa zwycięstwa. Niewysokie, niezbyt przekonujące, lecz pozwalające z optymizmem patrzeć w niedaleką przyszłość. Zdziesiątkowani podczas okresu przygotowawczego lechici zdawali się wychodzić na prostą. Mecze z Żalgirisem miały potwierdzać progres teamu Rumaka, bowiem Litwinów nikt poważnie w Polsce i w Europie nie traktował. Ba, wyeliminowanie przez nich Irlandczykówz Saint Patrick’s oraz Pjunika Erewań traktowano bardziej jako wypadek przy pracy. Kim bowiem drużyna z Wilna miałaby straszyć poznaniaków? Trenerem Zubem, który w 2008 roku w koncertowy sposób spuścił dość solidny Widzew do drugiej ligi? Kamilem Bilińskim, Georgasem Freidgemasem i Pawłem Komołowem, którzy nie poradzili sobie w naszej ekstraklasie? Wiekowym Andriusem Skerlą na środku obrony? Każdego rywala szanować trzeba, ale nie można się go bać. A co gorsza lekceważyć. 635110477914834426 Pierwszy mecz w Wilnie pokazał, że trener Rumak wraz ze swoim sztabem nie odrobił pracy domowej. A ta nie była skomplikowana. Wystarczyło sobie przypomnieć błędy jakie popełnił Maciej Skorża przygotowując Wisłę Kraków do pamiętnych pojedynków z Levadią Tallin. Rumak, podobnie jak Skorża, liczył, że jego podopieczni właściwie z marszu przejdą teoretycznie słabszego rywala. I to był błąd, bo gdyby ktoś z Poznania tu i ówdzie zasięgnął języka, zorientowałby się, że na mecz z polskim zespołem Litwini wyjdą wyjątkowo zdeterminowani. Że Zub zrobi wszystko, by pokazać, że za wcześnie skreślono go w Polsce. Na Lecha trzeba niewiele Jeśli w meczach z Dumą Wielkopolski gracze ze stolicy Litwy zaprezentowali maksimum swoich możliwości, to mamy skalę kompromitacji Lecha. Żalgiris grał prostymi, topornymi środkami. Obrońcy, niewiele się namyślając wywalali piłkę do przodu ile sił w nogach, pomocnicy biegali za dwóch, Komołow rozdzielał piłki na bok do szybkich, aczkolwiek surowych technicznie piłkarzy. W ataku szarpał Biliński, ale z powodu niezbyt dużych umiejętności niewiele mógł zdziałać. Drużyna z Litwy grała na poziomie – nikogo nie obrażając – Termaliki Nieciecza, którą w ubiegłą niedzielę poznaniacy rozbili 4:0. Tymczasem Kolejorz sprezentował bramkę podopiecznym Zuba i sam niewiele robił, by odrobić straty. Może piłkarze ze stolicy Wielkopolski liczyli na to, że z nawiązką odrobią straty na własnym stadionie? [tube]CEQQjpP8978[/tube] Zakłócenia na wizji (trenerskiej) W rewanżu trener Rumak zaskoczył wszystkich ustawieniem, wystawiając do gry dwóch defensywnych pomocników – zagubionego jak dziecko we mgle Szymona Drewniaka i kopiącego non stop piłkę pod nogi Litwinów Łukasza Trałkę, a w ataku grającego ostatnio na skrzydłach Vojo Ubiparipa. W obronie czwórka defensorów (czego tu bronić?!) z dostojnie kopiącym się po czole Manuelem Arboledą jako głównodowodzącym. I jeszcze ten bezbarwny Możdżeń na prawym skrzydle… Za to z ławki rezerwowych Żalgiris straszyli błyskotliwy (choć w słabszej formie) Grego Lovrencsics, silny i ambitny Bartosz Ślusarski oraz nieprzewidywalny Łukasz Teodorczyk. A co by było, gdyby Rumak zdecydował się wystawić na skrzydłach Lovrencsicsa i Ubiparipa, jako ofensywny pomocnik grałby Szymon Pawłowski, z głębi pomocy piłkę wyprowadzałby Kasper Hamalainen, zaś stoperów-osiłków Żalgirisu rozpychałby niewiele ustępujący im pod względem centymetrów i kilogramów Ślusarski? Tego niestety, się nie dowiemy… Na marginesie dodam, że przy takim ustawieniu na ławce rezerwowych Rumakowi z graczy ofensywnych na ławce zostaliby Teodorczyk i Patryk Wolski. W razie niekorzystnego obrotu sprawy trener rzuciłby do ataku „Teo” i młokosa Wolskiego. Wówczas nikt przynajmniej nie zarzuciłby mu, że nie posłał bój wszystkich sił. Sposób w jaki strzelający bramkę Rytis Leliuga ośmieszył w pojedynkę sześciu (!) majestatycznie statystujących piłkarzy Lecha obnaża jedynie słabość Kolejorza w defensywie. Później było niewiele lepiej. Kreujący ofensywne poczynania Żalgirisu Komołow kiedy zorientował się, że Trałka i Drewniak nie tylko nie potrafią wyprowadzić piłki, ale i jej odebrać, hasał bezkarnie na połowie poznaniaków. Lepsi przez trzy minuty W końcówce piłkarze z Wilna oddychali już rękawami, co wykorzystali lechici, strzelając bramkę, bo następną podarował im niezdarnie interweniujący Chorwat Luka Perić. Na wyrównanie zabrakło czasu. Mogłoby go wystarczyć, gdyby Rumak wprowadził na boisko Lovrencsicsa, Teodorczyka i Ślusarskiego już w przerwie, a nie w – odpowiednio – 55., 54. i 61. minucie… Nie zdziwiłoby mnie, gdyby zadowolony z siebie i nieznoszący krytyki szkoleniowiec Lecha powiedział – wzorem Wojciecha Łazarka – na pomeczowej konferencji, że może i przegrał dwumecz, ale jego zespół wygrał ostatnie trzy minuty starcia w Poznaniu. W ogóle Rumak w Wilnie zapoczątkował nową świecką tradycję: najpierw po meczu spowiadał się kibicom, a nie bossom Lecha ze słabej postawy swoich podopiecznych, potem odmówił pomeczowego wywiadu reporterowi Polsatu Sport w tak sugestywny sposób, że początkujący dziennikarz zapewne nie raz odwiedził psychoanalityka, zaś tuż po końcowym gwizdku rewanżu w Poznaniu zaczął szarpać Andriusa Velickę. Wyobraźmy sobie, że takie zachowania to norma i podobnie reaguje równie temperamentny Andrzej Pyrdoł… [tube]QPsiT6RBG0w[/tube] Odwrót od Europy Powyższe argumenty wskazują na to, że głównym winowajcą blamażu Lecha jest nie kto inny jak trener Rumak. Choć obrońcy trenera mogą powiedzieć, że on na boisku nie grał. Całkowicie zgadzam się z Adamem Godlewskim – choć tak w ogóle rzadko się z nim zgadzam – że pod wodzą tego szkoleniowca poznański zespół cofnął się w rozwoju. W ubiegłym roku dostał tęgie baty od słabego AIK Solna, zaś w tym roku odpadł z jeszcze słabszym przeciwnikiem. Wpadkę z minionego roku można zrzucić na karb niedoświadczenia szkoleniowca, w tym roku nic go nie usprawiedliwia. Rumak po prostu nie wyciągnął wniosków z poprzedniej klęski i z uporem maniaka brnął w kolejną. A w czwartej rundzie eliminacji Ligi Europy lechici mogli trafić na albańskie FK Kukesi, Skanderbeu Korce gruzińskie Dinamo Tibilisi, czy Dila Gori lub islandzki FK Hafnarfjordur… PS. O sławetnym transparencie sławiącym polskich panów powiedziano i napisano już wszystko. Jego autorów odsyłam do książki Pawła Jasienicy „Polska Jagiellonów”. Tam przeczytają sobie jak było naprawdę przed zjednoczeniem Polski i Litwy. Grzegorz Ziarkowski Czytaj dalej...