Igrzyska znów nie dla nas

Ostatni raz polscy piłkarze grali na olimpiadzie w Barcelonie – w 1992 roku. Przez kolejnych sześć lat nic się nie zmieni.

Tak jak pozostałe 11 tysięcy 731 osób zgromadzonych na trybunach nowiutkiego stadionu im. Władysława Króla w Łodzi (mówiąc inaczej, stadionu ŁKS), miałem nadzieję, że drużyna prowadzona przez Macieja Stolarczyka przedłuży sobie i nam nadzieje na start w igrzyskach „Paryż 2024”.

Wtorkowy mecz młodzieżówek Polski i Niemiec przyciągnął tłumy… dzieciaków. Gdyby nie szkółki piłkarskie z Łodzi i okolic, które za symboliczną opłatą (bodaj 15 złotych, przy cenach biletów 40 i 60 zł) mogły obejrzeć mecz, na trybunach byłoby raptem kilka tysięcy widzów. Przed Polakami stanęło niełatwe zadanie: odczarować stadion, na którym gospodarz doznaje małospektakularnych porażek – na inaugurację obiektu ŁKS uległ 0:1 Chrobremu Głogów, później, w derbach Łodzi, także 0:1 przegrał z Widzewem.

Przeklęty Izrael. Przeklęte Węgry
Polacy w eliminacjach do mistrzostw Europy radzili sobie… tak sobie. Brakowało im konsekwencji. Los przydzielił nas do grupy B. Kwalifikacje rozpoczęliśmy od planowego 2:0 z Łotwą w Rydze (gole: Michał Skóraś, Łukasz Poręba), lecz po chwili przyszedł zimny prysznic w postaci porażki 1:2 z Izraelem w Lublinie, gdzie samobója strzelił jeden z lepszych polskich obrońców, Sebastian Walukiewicz. Później zremisowaliśmy 2:2 na wyjeździe z Węgrami (gole: Adrian Benedyczak, Marcel Wędrychowski), tracąc drugą bramkę w piątej minucie doliczonego czasu gry! Październikowe mecze zakończyliśmy gładkim 3:0 z San Marino (Mateusz Bogusz, Jakub Kamiński, Łukasz Bejger).

Wreszcie listopad. Najpierw w Aspach sensacyjnie ograliśmy Niemców 4:0. Już po kwadransie było 3:0 dla nas (dwa trafienia Benedyczaka, jeden Skórasia). Po trzech golach dla Polski z czerwoną kartką wyleciał z boiska Manuel Mbom, a gospodarzy w ostatniej minucie dobił Kacper Kozłowski. Na koniec zmagań w 2021 roku rozbiliśmy w Krakowie Łotyszy 5:0 (dwa razy Kacper Śpiewak, po razie Benedyczak, Bejger i Kozłowski).

Wiosną wróciły wczesnojesienne demony. Zaczęliśmy od wyjazdowego 2:2 z Izraelem (Benedyczak, Kamiński), potem wymęczyliśmy remis z Węgrami 1:1 w Zabrzu. Tym razem los oddał nam to, co zabrał w Budapeszcie – w piątej minucie doliczonego czasu gry z karnego gola zdobył Skóraś. Po wygranej 5:0 z San Marino (dwie bramki Bartosza Białka, po jednej Kacpra Łopaty, Skórasia i Jakuba Kałuzińskiego) i niespodziewanej porażce Izraela w Rydze wskoczyliśmy na drugie miejsce w tabeli. Żeby grać dalej (baraże), trzeba było tylko i aż pokonać w Łodzi Niemców.

Elektryczny Ariel
Pierwsze minuty meczu były dość nerwowe. Niemcy wyglądali na murawie lepiej, z większym zaufaniem i pewnością zagrywali sobie piłkę. Było widać wymienność pozycji, grę na jeden kontakt, słowem – większy luz. Z kolei my bazowaliśmy na akcjach indywidualnych. Dało się zauważyć, że nasi rywale z respektem podchodzą do „biało-czerwonych” i czasami się gubią, nawet nie naciskani przez rywala. Wystarczyło tylko te momenty wykorzystać. Ale łatwo się mówi, patrząc z trybun…

Polacy mogli prowadzić w tym meczu, ale najpierw Kozłowski nie trafił w bramkę w dobrej okazji, a chwilę później Nico Mantl poradził sobie z uderzeniem Białka z ostrego kąta. Z kolei w polskiej defensywie wyróżniali się ci, którzy zeszli z pierwszej drużyny, czyli Walukiewicz i Jakub Kiwior. Widać, że gra we Włoszech zahartowała naszych defensorów, którzy twardą i nieustępliwą grą pokazywali niemieckim piłkarzom miejsce w szeregu. Niestety, Kiwior z Walukiewiczem mieli za partnera w defensywie Ariela Mosóra. Obrońca Piasta może i wyróżnia się w lidze, ale we wtorek zagrał wręcz koszmarnie. Był elektryczny, niemal każde jego zagranie zwiastowało jakieś zagrożenie.

W 25. minucie Walukiewicz wyraźnie pokazywał Mosórowi, w które miejsce ma wybić piłkę. Obrońca Piasta był przed Youssufą Moukoko. Mosór wyszedł w powietrze, lecz uderzył futbolówkę głową w taki sposób, że niemiecki napastnik (urodzony w Kamerunie) stanął oko w oko z Cezarym Misztą i sytuację tę wykorzystał. Było 0:1. Chwilę później Mosór znów sprokurował groźną sytuację w naszym polu karnym, na szczęście bez konsekwencji.

Silny Białek, nieskuteczny Skóraś
Po stracie gola jeszcze raz podjęliśmy rękawicę i walczyliśmy o opanowanie środka pola. Czarną robotę wykonywał niedoceniany Ben Lederman, większą aktywnością zaczęli się wykazywać Poręba i jego imiennik Łukasz Łakomy. Choć ten drugi fatalnie uderzył z rzutu wolnego w 33. minucie. Chwilę później Kozłowski przypomniał sobie, że ma „dychę” na plecach i do czegoś to zobowiązuje. Z lewej strony posłał piłkę w pole karne, a silny jak tur Białek uprzedził pilnującego go obrońcę i zaskoczył Mantla. Wyrównaliśmy. Do przerwy Białek błysnął jeszcze indywidualną akcją, lecz tym razem nie udało mu się przechytrzyć niemieckiego golkipera.

W przerwie stadion ŁKS opustoszał, za to oblężenie przeżywały punkty gastronomiczne. Piwo Tyskie za 10 zł, duża cola za 7 zł – wszechobecna drożyzna nie wydrenowała portfeli kibiców. Po zmianie stron zaczęliśmy grać aktywniej pressingiem, próbowaliśmy też dłużej utrzymywać się przy piłce. Były momenty, że futbolówka przeszkadzała nam w grze (ach, te przyjęcia z odskokiem na półtora metra), niemniej – ambitnie dążyliśmy do zdobycia gola. I ten by pewnie padł – gdyby nie Skóraś. Skrzydłowy Lecha w ciągu dziewięciu minut zmarnował trzy doskonałe sytuacje, i każdą z nich w inny sposób. Najpierw, w sytuacji sam na sam z Mantlem, walnął w poprzeczkę, potem uderzył minimalnie obok okienka, wreszcie, biegnąc sam na sam, mógł zapytać bramkarza, w który róg strzelić. Tymczasem Skóraś… podał piłkę pod nogi niemieckich obrońców, bo chyba wydawało mu się, że lepiej ustawiony jest Białek. Ktoś przytomnie zauważył, że gdyby zamiast Skórasia na boisku był inny skrzydłowy „Kolejorza”, Kamiński, co najmniej jedna z tych sytuacji zakończyłaby się golem.

Kat Moukoko
W tak zwanym „międzyczasie” skórę Miszcie uratował Białek, wybijając piłkę z bramki po główce Armela Belli-Kotchapa. Bo bramkarz Legii źle wyszedł do wrzutki z kornera. Zmiany w naszym zespole zdestabilizowały grę. I choć Niemcy niespecjalnie forsowali tempo, Polacy niewiele mogli zrobić – w środku pola niewidoczny był Kałuziński, w obronie kiepsko grał Konrad Gruszkowski, zaś oprócz robienia wiatru na boku Mariusz Fornalczyk w 74. minucie zmarnował świetną okazję, uderzając głową obok słupka. Tymczasem goście rozkręcali się z minuty na minutę – Josha Vagnoman minimalnie chybił głową, zaś gol Moukoko nie został uznany (spalony).

Wreszcie w 84. minucie Moukoko, przy biernej postawie naszej obrony, po raz drugi w tym meczu pokonał Misztę. Znów zawalił Mosór, który schował się za plecami jednego z naszych obrońców. Jeszcze w doliczonym czasie gry Benedyczak przewrócił się w polu karnym Niemców, ale kiepsko sędziujący Litwin Manfredas Lukjančukas nawet nie zainteresował się tym faktem, a później Poręba po raz drugi w tym meczu obił niemiecką poprzeczkę. Przegraliśmy, choć wcale nie musiało tak być. Niemców można było spokojnie ograć.

Na własne życzenie
To drugie z rzędu eliminacje Młodzieżowych Mistrzostw Europy, które przegrywamy na własne życzenie. W poprzednich w kluczowym momencie Jerzy Brzęczek zabrał czterech piłkarzy na mecz towarzyski z Finlandią, zaś prowadzący kadrę Czesław Michniewicz zastanawiał się już, jakie apanaże będzie odbierał w warszawskiej Legii. Pisaliśmy o tym przy okazji tego spotkania. Ostatnio w MME z dobrej strony zaprezentowała się kadra Michniewicza, wygrywając mecze z Belgią i Włochami.

Na kolejną szansę wyjazdu na olimpiadę będziemy musieli poczekać cztery lata. Wówczas po 21 lat będą mieli tegoroczni podopieczni Dariusza Gęsiora z kadry u-17. Ci sami, którzy w tym roku na Mistrzostwach Europy ulegli Francji 1:6, Holandii 1:2 i na koniec zremisowali 1:1 z Bułgarią…

7 czerwca 2022, Stadion im. Władysława Króla w Łodzi

Eliminacje Młodzieżowych Mistrzostw Europy

10. kolejka

Polska – Niemcy 1:2 (1:1)

Gole: Białek 34. – Moukoko 25., 84.

Polska: Cezary Miszta – Sebastian Walukiewicz (68. Konrad Gruszkowski), Ariel Mosór, Jakub Kiwior – Łukasz Łakomy (58. Mariusz Fornalczyk), Ben Lederman (58. Jakub Kałuziński), Łukasz Poręba, Michał Karbownik (85. Tomasz Pieńko) – Kacper Kozłowski, Michał Skóraś – Bartosz Białek (68. Adrian Benedyczak).

Niemcy: Nico Mantl – Josha Vagnoman, Armel Bella-Kotchap, Malick Thiaw (46. Yann Aurel Bisseck), Noah Katterbach – Lazar Samardžić (61. Tim Lemperle), Eric Martel, Patrick Osterhage (68. Florian Flick) – Jonathan Burkhardt, Youssoufa Moukoko, Faride Alidou (82. Kilian Fischer).

Żółte kartki: Kałuziński, Kozłowski, Fornalczyk/Martel.

Sędziował: Manfredas Lukjančukas (Litwa).

Widzów: 11 732.

Grzegorz Ziarkowski