Wędrówka bez ślimaka. Widzew Łódź – Piast Gliwice 2:3

Byłem kibicem numer 17 008.

Mecz 28. kolejki PKO Ekstraklasy rozegrano w niedzielne popołudnie, tymczasem już od soboty na stadionie Widzewa przy Alei Piłsudskiego w Łodzi trwały obchody 40-lecia rywalizacji z Juventusem FC w półfinale Pucharu Europy. Do Łodzi zjechali niemal wszyscy żyjący piłkarze, trenerzy, działacze oraz pracownicy Widzewa z kwietnia 1983 roku. Także przed meczem bohaterowie tamtych dni wyszli na murawę i otrzymali gromkie oklaski oraz podziękowania od kibiców zgromadzonych na stadionie.

Czekając na przełamanie
Widzew był rewelacją jesieni, niektórzy przebąkiwali nawet o europejskich pucharach, ale wiosnę łodzianie mają fatalną. Wygrali tylko jeden mecz i na ligowy triumf czekają ponad dwa miesiące. Tymczasem Piast po zmianie Waldemara Fornalika na Serba Aleksandara Vukovicia wrócił na zwycięską ścieżkę. Dość powiedzieć, że wiosną lepiej od gliwiczan punktował tylko częstochowski Raków. Piast jest na dobrej drodze, by postraszyć jeszcze Lecha i Pogoń w zmaganiach o europejskie puchary.

Kibice zgromadzeni na stadionie w Łodzi wierzyli, że podopieczni Janusza Niedźwiedzia przełamią fatalną passę. Tym bardziej, że zwycięska seria Piasta (siedem kolejnych meczów bez porażki, cztery zwycięstwa z rzędu po 1:0) musi się przecież kiedyś skończyć… Niestety, pozbawieni swojego żądła, Hiszpana Jordiego Sáncheza, gospodarze w pierwszej połowie byli tłem dla drużyny z Gliwic. Drużynę gości napędzali wszędobylscy Michael Ameyaw i najniższy na murawie Grzegorz Tomasiewicz. Ten pierwszy, były piłkarz Widzewa, już w pierwszej minucie mógł otworzyć wynik, lecz zatrzymał go wracający do bramki łodzian Jakub Wrąbel.

Z kolei w defensywie Piasta rządzili Jakub Czerwiński i Ariel Mosór. Ten pierwszy nie przegrał chyba żadnego pojedynku główkowego, a w pierwszej części wyglądał tak, jakby pod fryzurą Kojaka miał wszczepiony magnes, ściągający wszystkie górne piłki. Z kolei Mosóra po meczu młodzieżówki z Niemcami uważałem za ostatnią pierdołę, jednak przez ostatnie dziesięć miesięcy zhardział; widać, że surowe śląskie powietrze wyrobiło w nim charakter twardego futbolisty. Pod tym względem chyba nie ustępuje swojemu tacie, Piotrowi (były gracz m.in. Ruchu Chorzów, Legii i… Widzewa).

Biegać, walczyć, zapierdalać!
Po pierwszej połowie goście prowadzili 2:0. Pierwszą bramkę strzelił Tomasiewicz, któremu łodzianie zostawili przed polem karnym mnóstwo miejsca, co pomocnik Piasta wykorzystał w stu procentach. Kwadrans później po akcji Ameyawa obrońcy gospodarzy wybili piłkę przed pole karne. Dopadł do niej Patryk Dziczek i potężnym uderzeniem z daleka pokonał Wrąbla. Tak przynajmniej wydawało się na stadionie, a i spiker ogłosił Dziczka strzelcem drugiej bramki. Telewizyjne powtórki wykazały, że tor lotu futbolówki zmienił jeszcze Kamil Wilczek i dlatego ta przeszła pod pachą bramkarza Widzewa, który rzucał się absolutnie prawidłowo.

„Biegać, walczyć, zapierdalać!” – niosło się po trybunach stadionu przy Alei Piłsudskiego. Po kilku nieudanych akcjach łodzian kibice nie wytrzymali: „Widzew grać, kurwa mać!” – poszło po stadionie. Na niewiele się to zdało. Do przerwy było 0:2. Najwięcej gromów posypało się pod adresem Łukasza Zjawińskiego. Atakujący Widzewa kaleczył niemiłosiernie i najdelikatniejszym „komplementem” pod adresem surowego technicznie napastnika była sugestia szybkiego powrotu do Gdańska (Zjawiński jest wypożyczony z Lechii).

Zasłona dymna
Po przerwie żadne przełamanie w grze Widzewa nie nastąpiło. Wręcz przeciwnie. Dalej łódzką obronę nękali Ameyaw z Tomasiewiczem, ale to nie oni wpisali się na listę strzelców. W 72. minucie gospodarze wykonywali rzut rożny. Po dalekim wybiciu piłki przez defensorów z Gliwic w absurdalny sposób przyjmował ją na połowie boiska Dominik Kun. Natychmiast doskoczył do niego grający w różowych butach Arkadiusz Pyrka. Kun w jeszcze bardziej absurdalny sposób usiłował naprawić swój błąd, dzięki czemu Pyrka miał otwartą autostradę do bramki Widzewa. Pomocnik Piasta minął Wrąbla i ze stoickim spokojem posłał piłkę do siatki. Było 0:3.

„Co wy robicie? RTS, co wy robicie?” – skandowali kibice. Nieco ożywienia do gry łodzian wniosły zmiany. Juliusz Letniowski przypomniał sobie, że kiedyś iskrę bożą dostrzegł w nim Adam Nawałka i ściągnął do poznańskiego Lecha. W niedzielę popędził na bramkę Piasta i strzelił z dwudziestu kilku metrów. Słowak František Plach popisał się piękną, „kanapową” interwencją, po której piłka zatrzepotała w siatce. Potem defensywa gości nie popisała się w 83. minucie, gdy Bartłomiej Pawłowski (jedyny jaśniejszy punkt Widzewa w tym meczu) najpierw efektownie przyjął piłkę barkiem w polu karnym, później przy biernej postawie obrońców jeszcze efektowniej się obrócił, a już najefektowniej władował piłkę pod poprzeczkę. Łodzianie poczuli krew i ruszyli do przodu. Najbliżej szczęścia był Albańczyk Juljan Shehu, lecz nie zdołał pokonać Placha. Z kolei goście groźnie kontrowali – strzał Ameyawa na róg wybił Wrąbel, zaś rezerwowy Szczepan Mucha pomylił się o centymetry.

Później grupka kibiców Piasta podziękowała łodzianom za możliwość wejścia na stadion (siedzieli między kibicami Widzewa i było absolutnie spokojnie), a sędzia Daniel Stefański zakończył mecz. Cóż, dwie zdobyte bramki były tylko zasłoną dymną, bo na grę łodzian momentami nie dało się patrzeć. Z kolei Piast prze niczym taran do Europy. Ciekawe, czy gliwiczanie w końcówce sezonu jeszcze namieszają w ligowej czołówce…

Grzegorz Ziarkowski

PS Za wspólną wyprawę na mecz dziękuję Mariuszowi, Krzyśkowi, Adamowi i Michałowi.